wtorek, 25 grudnia 2018

Druga szansa: Rozdział 3


            Lucien przewracał się z boku na bok, szukając najbardziej dogodnej pozycji. Każdemu, nawet najmniejszemu, ruchowi mężczyzny towarzyszył bolesny jęk. Głowa mu pękała, zaś posmak, który czuł w ustach można było porównać do zapachu panującego w norach kloszardów najgorszego sortu. Znów przesadził z whisky. Czy żałował? Nie. To była jedna z tych nielicznych rzeczy, których Lucien ani odrobinę nie żałował. Co więcej, uznawał ją za okoliczności sprzyjające i oczekiwane, które rozpatrywał wręcz w kategoriach tych radosnych i przyjemnych. Nie to, że lubił być na kacu. Co to, to nie. Przeszywający ból głowy go wykańczał, wysysał ze wszystkich sił. Sprawiał, że Lucien miał ochotę leżeć skulony w łóżku aż ból ustanie i znów będzie mógł normalnie funkcjonować. Szybko okazywało się jednak, że nie mógł normalnie funkcjonować. Gdy ból głowy i inne dolegliwości spowodowane kacem mijały, mężczyznę ogarniała bezdenna tęsknota, a wraz z nią pojawiał się cały szereg negatywnych emocji. Lucieniowi było o wiele łatwiej poradzić sobie z bólem fizycznym trawiącym jego ciało niż wyrwać się ze specyficznego stanu apatii i odrętwienia wyniszczającego jego duszę, w którym utkwił po śmierci Eliaha.
            Mężczyzna zarzucił kołdrę na głowę, po czym przytulił się do poduszki, wyobrażając sobie, że to Eli. Tak bardzo pragnął zasnąć i obudzić się w ramionach ukochanego... Prawda była jednak taka, że nie bardzo potrafił sobie wyobrazić to uczucie. Unikał kontaktu fizycznego z Eliahem, obawiając się, że czymś mógłby się zdradzić. I tak liczbę przypadkowych dotknięć, spowodowanych raczej potrzebą wynikającą z danej sytuacji, aniżeli pragnieniem dotyku, mógł zliczyć na palcach jednej dłoni. Była to kolejna rzecz, którą tak bardzo chciałby zmienić. Gdyby tylko mógł...
Mężczyzna zamlaskał, ignorując nieprzyjemny posmak i suchość w ustach. Wydawało mu się, że z jakiegoś powodu, coś jest inne, nie do końca pasuje do jego codzienności, ale zamroczony snem i bólem mózg Luciena nie potrafił zidentyfikować tego czegoś, w końcu je ignorując. Mężczyzna zasnął, nie poświęcając wiele uwagi bliżej nieokreślonemu, nie pasującemu elementowi, który z jakiegoś powodu wydawał się ważny. Choć wciąż był za mało istotny, aby skupił się na jego zdefiniowaniu.
            Ze snu wyrwały go głosy. Z początku były niewyraźne, przytłumione. Lucien nie potrafił wyłowić z nich sensu ani nawet określić do kogo należą. Przewrócił się na plecy, czemu towarzyszył głośny, bolesny jęk. Odgarnął kołdrę na pierś i przez dłuższą chwilę wsłuchiwał się w odgłosy dobiegające z kuchni. Mieszkał sam i nie spodziewał się żadnych gości, więc ta sytuacja go zaniepokoiła. Zerwał się z łóżka, ale zaraz na nie opadł czując, jak obezwładnia go przeszywający ból promieniujący od głowy na całe ciało. Gdy ból zelżał, Lucien ponownie się podniósł – tym razem o wiele ostrożniej. Pokój, który zajmował sąsiadował z kuchnią, więc wraz z tym, jak zbliżał się do drzwi, głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Damski z pewnością należał do jego siostry, ale męski... był tak bardzo znajomy, a zarazem obcy. Lucien nie potrafił dopasować go do żadnej ze znanych mu osób. Poza jedną, ale to było absurdalne. Więcej. Zakrawało o szaleństwo.
– Sądzisz, że Luca... – Lucien zamarł, gdy do jego uszu przedarło się wypowiedziane w ten charakterystyczny sposób imię. Była tylko jedna, jedyna osoba, która tak się do niego zwracała. Eliah. Krew odpłynęła mu z twarzy, oczy szeroko się rozszerzyły, serce biło z oszałamiającą prędkością, zaś całe ciało drżało. To było irracjonalne. Tak bardzo nieprawdopodobne, że musiało świadczyć tylko o jednym. Lucien w końcu zwariował. Innego wytłumaczenia nie było.
Mężczyzna, czując się tak, jakby znalazł się w jakimś specyficznym, wyjątkowo realnym śnie, nacisnął gwałtownie klamkę. Opuścił pokój i udał się do kuchni, aby sprawdzić swoje przypuszczenia, jakkolwiek były absurdalne, nielogiczne i zwyczajnie pozbawione sensu. Najpierw zauważył siostrę, która stała przy blacie kuchennym i coś przygotowywała, a następnie... Jego wzrok zatrzymał się na Eliahu. Przyjaciel siedział wygodnie przy niewielkim stole, tak jak miał w zwyczaju. Jedną dłoń położył swobodnie na blacie, zaś drugą trzymał na kostce lewej nogi, która opierała się na jego prawym udzie.
Lucien rozejrzał się po pomieszczeniu bez zrozumienia. Nic nie było zniekształcone, nic nie wydawało się odstawać od normy, jak to zazwyczaj bywa w snach. Jedynym elementem nie pasującym do całości, oprócz rzecz jasna siostry Luciena, był Eliah. Eliah, który był przecież martwy od niemal dziesięciu długich, wypełnionych cierpieniem i bezdenną tęsknotą miesięcy. Przyjaciel, na którego grobie Lucien wyładowywał swoją frustrację z taką zawziętością zaledwie poprzedniego wieczora, siedział w jego kuchni, plotkując o czymś z jego młodszą siostrą. Jak za starych, dobrych czasów.
Mężczyznę ogarnęło uczucie, jakby czas się nagle zatrzymał, a wszystkie składowe otoczenia zniknęły, pozostawiając tylko jego i Eliego. Nie widział niczego, poza siedzącym przed nim ukochanym, na ustach którego czaił się piękny, radosny uśmiech. Uśmiech, który tak bardzo kochał i za którym tak szalenie tęsknił. Uśmiech, który go frustrował za każdym razem, gdy odwiedzał jego grób.
Lucien chciał się wyrwać ze stanu oszołomienia, lecz ciało odmawiało mu posłuszeństwa. Nie czuł przyspieszonego bicia swojego serca, łomoczącego w piersi gwałtownie, niemal obijając się o żebra. Ból głowy, jeszcze zaledwie minutę temu obezwładniający go, w jednej chwili przestał być problemem. Lucien znalazł się w jakimś dziwacznym stanie, w którym zupełnie nic nie czuł. W jego umyśle panował chaos. Nie zauważył nawet, jak traci grunt pod nogami, upadając bezwładnie na podłogę. Obecność Eliaha go paraliżowała.
Lucien, bez zrozumienia obserwował, jak Eli, który jeszcze tej nocy znajdował się bez życia w znacznie mniej przyjemnym miejscu niż jego kuchnia, podrywa się z miejsca i rusza mu na ratunek, a później klęka tuż przy nim. Po promiennym uśmiechu przyjaciela nie było już śladu. Jego miejsce zajęła troska. Eliah coś do niego mówił, ale Lucien nie potrafił odczytać sensu wypowiadanych słów. Słyszał jego głos i widział, jak przyjaciel porusza ustami, ale jego mózg nie potrafił tego przetworzyć w zrozumiały komunikat. Eliah, nie przestając mówić do mężczyzny, pomachał mu dłonią przed oczami, później przyłożył ją do jego czoła, a jeszcze później zaczął go klepać po twarzy, starając się wyrwać go z tego specyficznego stanu odrętwienia. Lucien miał wrażenie, jakby znajdował się gdzieś z boku tego wszystkiego. To, czego był świadkiem było tak nierealne, jakby oglądał właśnie przesuwające się kadry filmu.
– Luca! Luca! – po dobrych kilku chwilach przedarł się do jego uszu przerażony głos Eliaha. – Luca!
Mężczyzna chciał coś powiedzieć, zapewnić Eliaha, że wszystko z nim w porządku, uspokoić go, ale żadne słowo nie przeszło mu przez usta. W gardle utworzyła się nieprzyjemna, bolesna wręcz gula, uniemożliwiająca mówienie. Lucien, odzyskując nieco kontrolę nad własnym ciałem, wyciągnął ostrożnie dłoń w kierunku Eliaha, ale zaraz ją cofnął. Tak bardzo bał się, że obecność Eliego okaże się zwykłym snem na jawie, a może i jawą we śnie. Nie był pewny, w czym właściwie uczestniczył. Z każdą sekundą uświadamiał sobie coraz dobitniej, że nie mogła to być jednak rzeczywistość, lecz musiał śnić mu się niezwykle realistyczny sen. Eliah z całą pewnością nie żył, więc nie było możliwości, aby to wszystko działo się naprawdę. Świadomość tego, że Eli jest tylko majakiem sennym, sprawiała Lucienowi niemal fizyczny ból. Oddałby wszystko, aby jakaś siła przywróciła klęczącego przy nim mężczyznę do świata żywych.
Ponownie wyciągnął drżącą dłoń w kierunku ukochanego. Pragnął go dotknąć. Poczuć. Nawet jeżeli to wszystko, co się działo było tylko marnym snem, namiastką rzeczywistości, to Lucien chciał go wykorzystać najlepiej, jak tylko mógł. Jego serce przepełniała radość z obecności Eliaha tak blisko niego, ale i na samym jego dnie tlił się lęk. Nim dotknął ukochanego, zawahał się. Tym razem jednak nie cofnął dłoni. Powoli, najsubtelniej, jak tylko potrafił, Lucien musnął przedramię Eliego opuszkami palców. Wyczuwając pod nimi miękką, gładką, a przede wszystkim ciepłą i materialną skórę ukochanego, uspokoił się. Zafascynowany tym przyjemnym doznaniem, zaczął delikatnie gładzić przedramię przyjaciela, badając jego niewielki fragment. Przez umysł Luciena przemknęła myśl, że oto właśnie po raz pierwszy dotyka Eliaha całkowicie świadomie, zaś kieruje nim wyłącznie pragnienie poczucia jego skóry pod swoimi palcami. Znali się długo, często przebywali w swoim towarzystwie, ale przez kłębiące się w nim uczucia, mężczyzna unikał kontaktu fizycznego z Elim. Tak bardzo bał się, że jego uczucia wyjdą na jaw. Nie przypuszczał wówczas, że tak szybko zostanie pozbawiony nawet i tego strachu.
Wodził wzrokiem za przesuwającymi się po przedramieniu Eliaha palcami. Nawet jeżeli był to tylko sen, nie miał odwagi spojrzeć przyjacielowi w twarz, aby ujrzeć jego reakcję. Szybko tak delikatny dotyk przestał Lucienowi wystarczać. Nie zastanawiając się dłużej nad tym wszystkim, poderwał się gwałtownie z miejsca, zamykając Eliaha w ciasnych objęciach. Tak bardzo za nim tęsknił... Pragnął ujrzeć go ponownie, usłyszeć jego głos... Oczy Luciena wypełniły łzy, które następnie zaczęły niepohamowanie spływać po jego policzkach.  
Lucien ułożył głowę wygodnie na torsie mężczyzny, zaś rękoma ściskał go na wysokości brzucha. Przymknął powieki napawając się dźwiękiem przyspieszonego bicia serca przyjaciela, który wydawał się być zaskoczony jego nagłą reakcją. Do nozdrzy mężczyzny wdarł się przyjemny drzewno-korzenny zapach, tak znajomy, a zarazem tak obcy. Po śmierci Eliaha zaczął używać tych samych perfum, które były wizytówką przyjaciela, ale na jego skórze nie rozwijały się tak wspaniale, jak na skórze Eliego. Przez te dziesięć miesięcy zdążył zapomnieć, w jak bardzo zmysłową mieszankę komponowały się z zapachem skóry ukochanego. Ta cudowna woń, którą roztaczał wokół siebie Eliah niejednokrotnie doprowadzała Luciena do szaleństwa.
Eli położył dłonie na bokach Luciena, próbując go od siebie odsunąć. Mężczyzna jednak ani o tym myślał. Było mu tak dobrze, wtulając się w ciepłe ciało ukochanego. Nie miał ochoty już nigdy go puszczać, więc tylko zacisnął mocniej ręce wokół brzucha Eliaha, wciskając głowę w jego klatkę piersiową.
– Luca... U... udusisz mnie... – najwyraźniej trzymanie w objęciach ukochanego pomogło mu się nieco wyrwać z otępienia, bo tym razem bez problemu zrozumiał słowa przyjaciela, choć te przypominały niewyraźny jęk.
– Bez znaczenia – odpowiedział obojętnie, wciąż obejmując mocno Eliaha. Przyjaciel chciał go odepchnąć, ale on mu na to nie pozwolił. To był jego sen, więc postanowił pokierować go wedle własnych pragnień.
– Luca... – głos Eliego był słaby. – Na-naprawdę... nie mogę o-oddycha...ć...
– Bez znaczenia – powtórzył. – Martwi nie oddychają.
– Lu-Luca... – Eli jęknął, próbując po raz ostatni wymusić na nim zwolnienie uścisku, a gdy uświadomił sobie, że jego prośby niewiele zdziałają, zwrócił się do siostry Luciena. – R‑Rosa... po-pomóż mi...
Mężczyzna poczuł, jak jakaś siła próbuje odciągnąć go od Eliaha, szarpiąc mocno za ramiona. On postanowił jednak trzymać się kurczowo przyjaciela, obawiając się, że ten zniknie, gdy tylko się od niego odsunie.
– Lucien, puść go! – podniesiony głos siostry, przypomniał mu o jej obecności. Dotychczas nie zwracał na nią uwagi, całkowicie pochłonięty Eliahem. – Lucien! Puszczaj! – poczuł mocne uderzenie na swoich plecach. A później jeszcze jedno. I jeszcze jedno. W końcu silne ciosy siostry wymierzone w jego plecy zmusiły go do poluźnienia uścisku.
Klatka piersiowa Eliaha uniosła się gwałtownie, jakby w końcu miał możliwość nabrać w płuca wystarczającą ilość powietrza. Przyjaciel, gdy zaczerpnął już kilka oddechów, złapał Luciena na wysokości talii, usiłując zmusić go do wstania.
– Rosa, pomóż mi zaprowadzić go do łóżka – Eliah zwrócił się do Rosalie, podnosząc się z podłogi razem z wczepionym w niego Lucienem. Mężczyzna czuł na swoim ciele dłonie siostry, które go asekurowały. Nawet, gdy obaj byli już w pozycji stojącej, wciąż obejmował kurczowo Eliego. Żadna siła nie mogła go odciągnąć od ukochanego mężczyzny.
Przyjaciel objął go wokół pasa i zmusił, aby podążył za nim. Lucien nie stawiał oporu. Chwilę później jego tylna część łydek spotkała się z miękkim materiałem, najprawdopodobniej będącym jego kołdrą.
– Połóż się – usłyszał polecenie przyjaciela, ale je zignorował.
Tkwił w ramionach Eliaha, napawając się jego obecnością. Łkał cicho, dając upust wszystkim nagromadzonym uczuciom. Lucien był tak bardzo szczęśliwy, przytulając się do Eliego, choć świadomość ulotności i iluzoryczności tej chwili burzyła jego radość, nie pozwalając mu się w pełni jej poddać.
– Luca, połóż się – Eliah powtórzył, tym razem ostrzej.
– Nie. Nie chcę się kłaść – zaprotestował, łamiącym się głosem.
– Uspokój się – przyjaciel zaczął gładzić go łagodnie po plecach. – Masz gorączkę, ale wyjdziesz z tego. To nie powód do rozpaczy. Doktor Kleinert się tobą zajmie.
Lucien objął mocniej Eliaha, zaś jego szloch przekształcił się w niemal histeryczny płacz. Świadomość, że przyjaciel nie posiadał już możliwości spełnienia swojego największego marzenia, którym było zostanie znamienitym doktorem Kleinertem sprawiła, że serce mężczyzny ścisnęło się boleśnie. Po śmierci Eliaha Lucien długo rozważał kontynuację nauki. Chciał zrezygnować ze studiów, ale koniec końców postanowił pozostać na nich tylko po to, aby zrealizować marzenie przyjaciela. I niegdyś swoje własne.
– Luca... Co się stało? – w głosie Eliaha wyczuwalne było zmartwienie. – Nie płacz... Już dobrze. Serio się tobą zajmę! – zapewnił żarliwie.
– N-nic... Ja... – starał się wydusić z siebie jakieś sensowne wyjaśnienie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. – Po prostu mnie przytul – powiedział z rezygnacją. – I nie puszczaj. Już nigdy. Przenigdy. Nie możesz mnie zostawić, rozumiesz?
Przyjaciel przeniósł jedną dłoń z talii Luciena na jego głowę. Wplótł palce w miękkie włosy mężczyzny, mierzwiąc je.
– Rozumiem – odparł tak, jakby mówił do dziecka. – Nie puszczę cię, ale teraz się położymy, dobrze? – Lucien nie zaprotestował, gdy Eliah pomógł mu się położyć na łóżku. Tak, jak obiecał nie puścił go, ani nie próbował poluźnić jego uścisku. – Przynieś proszę tabletki przeciwgorączkowe – zwrócił się do Rosalie, głaskając Luciena uspokajająco po włosach.
Mężczyzna oparł wygodnie głowę na klatce piersiowej ukochanego. Materiał koszulki Eliego był mokry od łez, ale Lucien się tym nie przejmował, a i Eliah nie sprawiał wrażenia, jakby mu to przeszkadzało. Wsunął jedną dłoń pod ubranie przyjaciela, głaszcząc czule jego nagą skórę. Wyczuwał pod opuszkami palców rysujące się pod nią twarde mięśnie, które wydawały się być spięte. Lucien czerpał przyjemność z badania miękkiej skóry Eliaha i tkwienia w jego objęciach. Tylko jakiś głos podszeptywał, że to wszystko jest fikcją. Eli przecież nie żył. Mężczyzna, choć nie rozumiał co się wokół niego dzieje, to był pewien, że chce pozostać na zawsze w ramionach Eliaha. Jeżeli to był sen – nie chciał się z niego obudzić. Jeżeli szaleństwo – chciał się w nim zatracić.
Kątem oka Lucien dostrzegł podchodzącą do łóżka Rosalie. W dłoniach trzymała szklankę z jakąś cieczą i opakowanie tabletek.
– Co z nim? – spytała Eliaha, wskazując głową na Luciena.
– Nie jestem pewien – przyznał po dłuższym zastanowieniu, a Lucien parsknął słysząc te słowa. Eli nie miał pewności stawiając diagnozę! Dobre sobie! – Najważniejsze to zbić gorączkę. Jest rozpalony. I... niestabilny emocjonalnie. Wydarzyło się coś przed moim przyjściem?
– Nie – zaprzeczyła. – Spał cały dzień jak zabity.
– A wczoraj?
– Nic o czym bym wiedziała – wzruszyła obojętnie ramionami.
– Rozumiem – Eliah zamyślił się na dłuższą chwilę, ale nie drążył tematu. – Podaj mi proszę leki.
Lucien czując, jak ukochany unosi się do pozycji półleżącej, z jękiem niezadowolenia wyciągnął spod jego koszulki dłoń i podpierając się o łóżko, zrobił to samo. Nie odsunął się od przyjaciela nawet o centymetr, wciąż tuląc się do jego klatki piersiowej.
– Napij się – Eli podsunął mu pod usta szklankę z napojem. Lucien posłusznie upił kilka łyków, uświadamiając sobie, jak bardzo był spragniony przez ten cały czas. – Jeszcze tabletki.
Lucien przełknął podane mu przez Eliaha lekarstwa. O ile można było tak powiedzieć – czuł się dobrze, a już na pewno nie potrzebował żadnych tabletek. Nie czuł się jednak na siłach, aby wyjaśnić Eliemu i Rosalie przyczyny swojego stanu. Tym bardziej, że Lucien sam nie rozumiał sytuacji, w której się znalazł. Wszystko wydawało mu się nazbyt realne, jak na sen, ale też nie było innego wytłumaczenia jak sen właśnie. Rzecz jasna oprócz szaleństwa, ale i to wydawało się być nieprawdopodobne. Zakładając, że rzeczywiście w końcu postradał zmysły, to Rosalie z pewnością nie brałaby w tym udziału.
Siostra zostawiła ich samych. Lucien leżał bez ruchu, tuląc się do Eliaha. Pomiędzy nimi panowała cisza. Falująca klatka piersiowa i rytmiczne bicie serca przyjaciela uspokajało mężczyznę. Lucien z każdą chwilą stawał się coraz bardziej znużony i senny. Powieki nieprzyjemnie mu ciążyły, co jakiś czas się zamykając. Z każdą chwilą moment od przymknięcia oczu do ich otworzenia wydłużał się. Lucien próbował walczyć z ogarniającym go zmęczeniem i bezwładem, nie chcąc, aby tak piękna chwila dobiegła końca. Pragnął rozkoszować się tym momentem bez końca, lecz wszystko zasnuwała ciemność. Buntował się, usiłując wyrwać się z jej szponów, lecz w końcu musiał się poddać.
– Obiecaj, że nie znikniesz... – wyszeptał, nim ciemność ostatecznie zatriumfowała, wciągając go w swe odmęty.

Lucien wymamrotał z irytacją coś niezrozumiale, wodząc po materacu dłonią, jakby czegoś szukając. Nie mogąc tego odnaleźć, przewrócił się na plecy i uniósł powoli powieki, pod którymi zaczęły gromadzić się łzy. Przez krótki moment wpatrywał się bezmyślnie w biały sufit, zbierając w sobie odwagę i przygotowując się na to, co spodziewał się ujrzeć. Wokół serca pojawił się nieprzyjemny ciężar. Lucien oparł się na przedramionach, przesuwając wzrokiem po pomieszczeniu. Tak, jak przypuszczał nigdzie nie dostrzegł nawet śladu Eliaha. W powietrzu unosił się drzewno-korzenny zapach, ale wiedział aż nazbyt dobrze, że to tylko perfumy, których sam używał.
Wstał z łóżka. W sercu mężczyzny tliła się jeszcze iskra nadziei, że Eli być może już się przebudził i musiał skorzystać z łazienki albo zgłodniał i postanowił przygotować sobie posiłek. Jakkolwiek było to nieprawdopodobne. Z szaleńczo bijącym sercem Lucien wyszedł z sypialni i udał się do kuchni. W pomieszczeniu nie zastał nikogo. Tak samo w drugim pokoju i łazience. Mieszkanie, dokładnie tak, jak przypuszczał, było puste. Nie było w nim nikogo oprócz Luciena.
Mężczyzna uśmiechnął się gorzko, pozwalając swobodnie wypływać z oczu łzom. Czego się właściwie spodziewał? Eliah leżał martwy na cmentarzu, a jego siostra spędzała święta z rodzicami. Nie mogło być przecież inaczej. Bez względu na to, jak bardzo realne wydawało mu się to, czego doświadczył, był to tylko sen, a może i aż sen. Lucien był wdzięczny za tą krótką, ulotną chwilę, w której mógł być blisko Eliaha, zupełnie jakby przyjaciel wciąż żył. Mężczyzna niechętnie musiał przyznać, że we śnie, czy czymkolwiek to było, był przy Elim znacznie bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Może właśnie dlatego wspomnienia z tego wspaniałego, acz fikcyjnego momentu uderzały w niego tak mocno, sprawiając, że czuł się okropnie. Nawet pomimo tego, że absolutnie nie miał powodów do niezadowolenia.
Lucien uśmiechnął się przez łzy na wspomnienie ciepłego ciała ukochanego, jego unoszącej się klatki piersiowej pod wpływem oddechu, rytmicznego bicia serca, szerokich ramion, oszałamiającego wręcz zapachu, głębokiego, dźwięcznego głosu... To dziwaczne spotkanie, które tak doskonale zapamiętało jego ciało, sprawiło, że Lucien zatęsknił jeszcze mocniej za Eliahem. Pragnął go ponownie ujrzeć, przytulić się do niego... Świadomość, że to był tylko sen, tak bardzo odmienny od rzeczywistości, wywoływała w nim cierpienie, z którego przebijało się jednak też coś na kształt spokoju, ulgi i szczęścia.
Lucien otarł łzy, przywołując na usta niemrawy uśmiech. Wziął prysznic i ubrał się. Zamierzał wmusić w siebie kilka łyżek musli z jogurtem, ale dostrzegając, że data ważności upłynęła rok temu, jego śniadanie wylądowało w koszu. Taki sam los podzieliło mleko. Najwyraźniej nie zauważył, robiąc zakupy. Lucien, nie mając wielkiego wyboru, zadowolił się paroma łykami czarnej kawy.
Zajmując krzesło, na którym siedział jeszcze niedawno Eliah w jego śnie, Lucien postanowił odwiedzić przyjaciela. I tak nie miał lepszego zajęcia (a do rodziców nie zamierzał jechać), więc mógł równie dobrze wybrać się na cmentarz i nieco poskromić, choć w ten marny sposób, tlącą się w jego sercu tęsknotę. Być może nie był to najlepszy pomysł, ale pozostanie w domu również się takim mężczyźnie nie jawiło. Poza tym musiał iść do sklepu i kupić coś do jedzenia. A i perspektywa przewietrzenia się, zajścia w drodze powrotnej do Siedmiu Ostrzy i oddania się tam jego ulubionemu od kilku miesięcy zajęciu, wydawała się Lucienowi wystarczająco pokrzepiająca.
Założył buty, rozglądając się za skórzaną kurtką, która powinna wisieć na wieszaku w przedpokoju. Nie odnalazł jej tam jednak. Lucien zaczął przetrząsać szafę, ale i w niej nie namierzył okrycia. Niemożliwe, żeby ją zgubił! W panice pobiegł do sypialni, lecz tam także nie dostrzegł zaginionego elementu ubioru. Mężczyzna opadł z rezygnacją na łóżko, starając przypomnieć sobie co zrobił z kurtką. Nie przejąłby się utratą żadnej innej, ale ta była wyjątkowa. Była jedyną pamiątką po ukochanym, którą posiadał. A to sprawiało, że miała dla niego ogromną wartość. Nie mógł jej tak po prostu gdzieś zostawić, nawet w stanie upojenia alkoholowego! Ostatnio miał ją na sobie w wigilijny wieczór, a ten jawił się mężczyźnie dość mgliście od opuszczenia Siedmiu Ostrzy. Pamiętał, że był na cmentarzu, rozmawiał ze staruszką, ale nie mógł sobie przypomnieć, w jaki sposób dotarł do domu.
Wzrok Luciena padł na wypełnioną wodą szklankę, stojącą na szafce nocnej. To odświeżyło nieco jego pamięć. Wydawało mu się, że pierwszą rzeczą, jaką zrobił po powrocie do domu było wypicie wody. Mężczyzna poderwał się gwałtowanie z łóżka, pędząc w kierunku kuchni, niemal potykając się o własne nogi. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu, lecz nigdzie nie dostrzegł kurtki. Jęknął głośno, mierzwiąc włosy. Zastanawiał się gorączkowo co też mogło się stać z elementem ubioru, gdy jego wzrok padł na dużą, ozdobną torbę z logo sklepu. Była dokładnie taka sama, jak ta, w której Eliah wręczył mu rok temu skórzaną kurtkę. Lucien ubierał się elegancko, lecz bez większej fantazji, co często krytykował przyjaciel, twierdząc, że powinien bawić się modą. Z szybko bijącym sercem mężczyzna podszedł do pakunku. Odnajdując w nim zgubę, odetchnął z ulgą. Nie wiedział skąd w jego kuchni wzięła się torba, którą wyrzucił miesiące temu, ani tym bardziej co robiła w niej jego kurtka, ale radość z jej odnalezienia, sprawiła, że Lucien nie zastanawiał się nad tym ani chwili dłużej.
Mężczyzna założył kurtkę. Schował do kieszeni telefon i portfel. Zamknął drzwi od mieszkania i zbiegł po schodach. Na zewnątrz przywitała go piękna, słoneczna pogoda. Temperatura panująca na dworze nie była tak przyjemna, jak można byłoby się tego spodziewać. Lucien zadrżał pod wpływem silnego, lodowatego podmuchu wiatru. Zdumiało go to, że nie dostrzegł śniegu ani nawet pozostałości po nim. Pamiętał, że w Wigilię spadło dobrych kilka centymetrów, a biorąc pod uwagę panujący na dworze mróz, nie było możliwe, aby zdążył stopnieć w ciągu zaledwie jednego dnia. Mężczyzna nie poświęcił jednak zbyt wiele uwagi tym obserwacjom. Schował dłonie do kieszeni kurtki i skierował się w stronę stacji metra.