czwartek, 6 grudnia 2018

Druga szansa: Rozdział 1


Lucien Alden opuścił stację metra i skierował się w stronę schodów prowadzących do parku. W mroźnym powietrzu wyczuwalny był zapach śniegu. Nad miastem unosiły się gęste, białe chmury. Jeszcze wczoraj nikt nie dawał wiary prognozom pogody, które ostrzegały mieszkańców przed obfitymi opadami białego puchu. Nic zresztą dziwnego. Dodatnia temperatura i ciepłe promyki słońca przywodziły na myśl bardziej wiosnę, aniżeli początek zimy.
Lucien wcisnął dłonie do kieszeni wąskich, czarnych jeansów i przystanął. Spojrzał na zachmurzone niebo. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów, delektując się przyjemnym, orzeźwiającym zapachem śniegu, który miał dopiero spaść. Eliah kochał śnieg. A jeszcze bardziej kochał święta. Na wspomnienie przyjaciela usta Luciena wygięły się w gorzkim uśmiechu, zaś oczy niebezpiecznie zaszkliły. Spuścił wzrok i ruszył pospiesznie alejką otoczoną drzewami wiśniowymi. Nagie, o tej porze roku, gałęzie owinięto setkami małych, różowych światełek, które urokliwie oświetlały szeroką aleję. Przywodziły na myśl kwiaty wiśni, zachwycające spacerowiczów swym pięknem wczesną wiosną.
W parku nie było wiele osób o tej godzinie, więc wychodząc na ruchliwą ulicę kilka minut później, Lucien miał wrażenie, jakby przeniósł się do innego świata. Zewsząd otaczali go ludzie. Rodziny z dziećmi. Pary. Grupki znajomych. Wracający z pracy mężczyźni i kobiety, spieszący tylko w sobie znanym kierunku. Mijane przez Luciena kawiarnie i restauracje były wypełnione po brzegi. Przed bardziej znanymi lokalami uformowały się kolejki. Wokół panowała radosna, świąteczna atmosfera, która nieprzyjemnie kontrastowała z nastrojem mężczyzny, sprawiając, że czuł się jeszcze bardziej przytłoczony swoim smutkiem. Rozbrzmiewający co rusz wokół niego śmiech przechodniów zmieszany z lecącymi z głośników wesołymi, świątecznymi piosenkami zdawał się z niego szydzić. Piękne figurki Mikołajów, reniferów czy Dziadków do Orzechów spoglądające z witryn sklepowych naśmiewały się z Luciena, dając do zrozumienia, że to nie jest miejsce dla niego. Młody mężczyzna zaczął żałować, że zdecydował się na opuszczenie domu. A to był tylko jeden nic nieznaczący żal w całym oceanie pretensji, które żywił do samego siebie. Tak wielu rzeczy nie powinien był zrobić, a jeszcze więcej powinien był zrobić. Teraz było jednak na wszystkie z nich za późno. Mógł gdybać do woli, ale nie mógł uczynić nic, aby cokolwiek zmienić. Użalanie się nad sobą i nieustanne rozważania nad tym, co powinien był zrobić, a czego nie, były pozbawione sensu. Lucien wiedział o tym aż nazbyt dobrze, lecz mimo tego ciągle roztrząsał wszystko od nowa.
Skręcił w jedną z bocznych uliczek. Ludzie trzymali się głównej ulicy, więc tutaj było przyjemnie pusto i cicho. Przez kilka minut Lucien szedł krętymi, wąskimi alejkami pogrążonymi w mroku, aż pojawiła się przed nim kamienica, na elewacji której zawieszono neonowy szyld, zapraszający do Siedmiu Ostrzy. Przekroczył próg budynku i zszedł po schodach. Otworzył drewniane drzwi, wchodząc do zatopionego w półmroku, przestronnego pomieszczenia. Z głośników wydobywał się kojący dźwięk gitary. Na lewo od wejścia zainstalowano drewniany, masywny bar, przy którym stał znudzony barman i polerował szklanki. Lucien skinął mu głową na powitanie. Mężczyzna odwzajemnił gest, odprowadzając go wzrokiem. W pomieszczeniu była tylko garstka klientów. Grupa przyjaciół grająca w bilard, jakaś para i mężczyzna w średnim wieku, do którego po chwili dołączyła kobieta. Siedem Ostrzy nie należało do zanadto obleganych lokali, więc nieliczne grono stałych bywalców w Wigilię można było uznać za tłok.
Lucien usiadł przy stoliku, który zawsze zajmował z Elim, a później sam. Nim zdążył się wygodnie rozsiąść i odpalić papierosa podeszła do niego kelnerka z tacą.
– Cześć – przywitała się, stawiając przed nim dwie szklanki wypełnione whisky z lodem. – To, co zawsze prawda?
Mężczyzna kiwnął niemrawo głową, sięgając po alkohol. Nie uniósł jednak szklanki do ust, lecz obracał ją w dłoni obserwując bursztynowy płyn, jakby był czymś fascynującym. Dafne, bo tak miała na imię kelnerka, przysiadła na przeciwległym krześle i spojrzała na niego uważnie. Była dwudziestosześcioletnią, drobną brunetką z burzą czarnych loków. Kobieta lubiła przebywać wśród ludzi, szybko się z nimi zaprzyjaźniając. Lucien nie był wyjątkiem. Darzył ją sympatią i lubił od czasu do czasu z nią porozmawiać, a nawet wypłakać się w rękaw, ale dzisiejszego wieczora nie miał nastroju na rozmowę z nikim. Także z Dafne, a może przede wszystkim z nią. 
– Wiedziałam, że przyjdziesz. Zapytałabym czy wszystko w porządku, ale widzę, że jesteś w totalnej rozsypce – w jej głosie pobrzmiewała troska. – Mówiłam ci, żebyś spędził wieczór z rodziną, zamiast tutaj przyłazić i rozpamiętywać.
Lucien nie skomentował w żaden sposób słów Dafne. Bawił się szklanką, nie odwracając wzroku od bursztynowego napoju i tańczących w nim kostek lodu. Nie chciał obarczać rodziny swoimi humorami, psuć im świąt ani tym bardziej wszczynać awantury, więc spędzenie wieczoru w domowym zaciszu wydawało się mężczyźnie doskonałym planem. Chciał zapić swoje smutki i żale w samotności, odizolowany od wszystkiego i wszystkich. Tylko on i butelka albo dwie whisky. Jeszcze kilka dni temu Lucien był przekonany o słuszności swojej decyzji, ale gdy nadszedł ranek wiedział, że popełnił błąd. Kłębiące się w nim uczucia odkąd tylko otworzył powieki przygniotły go tak mocno, że nie mógł znieść swojego własnego towarzystwa i pustych ścian, więc postanowił udać się do miejsca, które choć sprawiało, że miał jeszcze bardziej gówniany nastrój, to w dziwaczny sposób dodawało mu odrobiny otuchy. Teraz siedząc jednak w przytulnym, utrzymanym w ciemnej tonacji pomieszczeniu, słuchając uspakajających dźwięków gitary i znajdując się pod ostrzałem bystrych oczu Dafne uznał, że powinien był znaleźć sobie jakiś wolontariat albo pracę, żeby nie mieć czasu na myślenie i rozpamiętywanie. Lucien zaklął w duchu. Znów gdybał i użalał się nad sobą. Miał dwadzieścia cztery lata, a nie potrafił podjąć choć jednej decyzji, której by później w jakiś sposób nie żałował. Nawet tak mało skomplikowanej i tak bardzo nieistotnej, jak to gdzie spędzić wigilijny wieczór.
– Okay, rozumiem – Dafne przerwała ciszę, która robiła się coraz bardziej niezręczna. – Nie będę ci przeszkadzała. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował zawołaj mnie. Nie tylko alkoholu – uśmiechnęła się do niego uroczo, ukazując rząd białych, równych zębów. – Wiesz, że jestem dobrym słuchaczem.
– Dzięki – rzucił niemrawo, kiedy kobieta go wymijała.
Wciąż obracał bezmyślnie szklankę w dłoni, obserwując wzburzony alkohol. Lucien starał się odizolować od siebie cały strumień napływających do umysłu negatywnych myśli i wspomnień, pozostawiając go pustym. Nie chciał o niczym myśleć ani niczego wspominać. Chociaż w umyśle nie tłoczyła mu się żadna konkretna myśl, którą mógłby ubrać w słowa, to wokół jego serca pojawiał się coraz większy, bolesny ucisk, a do oczu cisnęły się niechciane łzy. W końcu trzymaną w dłoni szklanką szturchnął tą stojącą naprzeciwko niego.
– Wesołych świąt, Eli – szepnął, upijając kilka łyków napoju, który pomimo niskiej temperatury przyjemnie go rozgrzał.

Eliaha poznał na pierwszym roku studiów, ale dopiero po kilku długich miesiącach zaczęli się kolegować, a później przyjaźnić. Lucien wciąż pamiętał ich pierwsze spotkanie i wrażenie, jakie wywarł na nim Eli, choć było to ponad pięć lat temu. Tamtego dnia wyszedł z domu godzinę wcześniej, specjalnie, żeby nie spóźnić się na swój pierwszy wykład i poznać ludzi z roku. Autobus, którym jechał utknął w korku, więc droga na uniwersytet zajęła mu znacznie więcej czasu niż powinna, przez co był prawie spóźniony. Lucien nie należał do osób zanadto nieśmiałych, ale też nie był duszą towarzystwa. Z tego powodu wolał być wcześniej na uczelni, jeszcze nim utworzą się grupki. Cieszył się, że rozpoczyna swoje wymarzone studia medyczne, ale jednocześnie stresował się nieznanym. Nie do końca wiedział czego może się spodziewać po wykładowcach i pozostałych studentach. Nasłuchał się wielu opowieści o tym, jak bardzo studia różnią się od szkoły średniej, co tylko wzmagało jego stres i rodziło liczne obawy.
Lucien zbliżał się do budynku, w którym mieścił się wydział medyczny, kiedy dostrzegł Eliaha. Młody mężczyzna zwrócił na siebie nie tylko jego uwagę, ale również mijających go studentek. Wskazywały na niego, obdarzały uśmiechami i wesoło chichotały, zastanawiając się kim jest ten przystojny młodzieniec. Lucien nie mógł oderwać od niego wzroku. Eliah stał przy koszopopielnicy, obserwując ze znudzeniem wchodzących do budynku ludzi. Co jakiś czas unosił papierosa do ust, aby zaciągnąć się dymem. Wojskowe obuwie z podwyższoną cholewką i ciemnoszare, poprzecierane spodnie opinały zmysłowo jego szczupłe, zgrabne nogi. Biały podkoszulek wciśnięty w spodnie wystawał spod rozpiętej koszuli w kratę, na którą zarzucił krótszą skórzaną kurtkę. Przez ramię przewiesił dużą torbę, podtrzymując nonszalancko jej ucho kciukiem. Lucien zauważył na dwóch palcach nieznajomego pokaźne, srebrne obrączki. Mężczyzna miał srebrną biżuterię również w uszach. Dłuższe kolczyki wyglądały raczej na damskie aniżeli męskie, ale Eli wbrew temu, czego można byłoby się spodziewać wyglądał w nich męsko i niezwykle pociągająco. Na głowie miał czapkę, spod której wystawały włosy w kolorze blond. Jego jasna, idealna cera promieniowała wewnętrznym blaskiem, przyciągając spojrzenia innych. Eliah był piękny. Lucien oderwał od niego wzrok dopiero, gdy czekoladowe tęczówki nieznajomego spotkały się z jego własnymi. Poczuł się tak, jakby został przyłapany na złym uczynku, choć w oczach Eliego widniała obojętność. Lucien, speszony zajściem, wbił wzrok w płyty chodnikowe i czym prędzej pognał w stronę budynku, omal nie przewracając się na stopniach.
Cóż za kompromitacja!
Kątem oka zerknął na zegar zawieszony na jednej ze ścian. Wykład miał się rozpocząć za kilka minut, jednak Lucien musiał uspokoić najpierw targające nim emocje. Wszedł do łazienki. Podszedł do jednej z umywalek i ochlapał kilkukrotnie twarz zimną wodą, po czym spojrzał w swoje lustrzane odbicie. Jego szare oczy błyszczały, zaś na policzkach widniał wyraźny rumieniec. Serce biło szybko. Lucien nie był pewien czy to wina zażenowania tym, że został przyłapany przez nieznajomego, czy też jego atrakcyjności i nieśmiałych myśli o zabarwieniu erotycznym, które formowały się gdzieś z tyłu jego głowy. Był skończonym kretynem podziwiając mężczyznę tak ostentacyjnie!
Mając czternaście lat, Lucien odkrył, że równie silnie pociągają go chłopcy, co dziewczęta. Wtedy też przeżył pierwsze zafascynowanie (bo zakochaniem nie mógł tego nazwać) jednym z kolegów z przeciwległej klasy. Ich relacja nie skończyła się dla niego dobrze, chociaż było to niedomówieniem stulecia. W każdym razie, od tamtego czasu unikał bliższych kontaktów z innymi chłopcami, koncentrując się na dziewczętach. Nie było to zresztą trudne, bo oprócz Erika żaden nie wywołał w nim zainteresowania i silniejszych emocji. Aż do teraz.
Lucien wyszedł z łazienki dopiero, gdy rumieńce na jego policzkach się zmniejszyły, zaś bicie serca uspokoiło. Kiedy szedł korytarzem w stronę sali wykładowej był już prawie przekonany, że nie spotka ponownie przystojnego nieznajomego. Budynek, w którym mieścił się wydział medyczny był ogromny. Prowadziło do niego kilka wejść, więc Lucien postanowił, że będzie korzystał z tego najbardziej oddalonego od tego, z którego skorzystał wcześniej. Z tą pokrzepiającą myślą zapukał do drzwi z odpowiednim numerem. Odczekał chwilę, po czym nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Oczy studentów i profesora w podeszłym wieku skupiły się na nim. Lucien nie lubił być w centrum uwagi, zwłaszcza w takich sytuacjach, jak ta. Na jego policzki ponownie wkroczył rumieniec, jednak nie był tak silny, jak ten sprzed chwili.
– P-przepraszam z-za spóźnienie – zająknął się. Profesor obdarzył go surowym spojrzeniem, pod wpływem którego się skulił.
Lucien już miał zamknąć drzwi i udać się na poszukiwania wolnego miejsca, gdy ktoś przytrzymał je mocno. Odruchowo odwrócił się, czego zaraz pożałował. Jego oczy spotkały się z czekoladowymi tęczówkami należącymi do nieznajomego palacza sprzed wejścia do budynku. Lucien stał bez ruchu, z rozdziawionymi ustami i piekącymi policzkami, które zapewne przypominały kolorem dojrzałego pomidora, a może i nawet buraka. Nie był pewien. Oczy chłopaka były jeszcze bardziej hipnotyzujące z bliska. Lucien odnotował, że są okolone długimi, podwiniętymi rzęsami. Spuścił nieco wzrok w dół, żeby przyjrzeć się jego kuszącym ustom z bliska i... Nogi pod Lucienem się ugięły. Owładnęło nim pragnienie sprawdzenia czy pięknie wykrojone, pełne usta nieznajomego całują tak cudownie, jak wyglądają. Z tego specyficznego stanu zażenowania i podniecenia, który musiał trwać zaledwie ułamek sekundy, choć Lucienowi wydawał się całą wiecznością, wyrwał go głęboki głos nieznajomego.
– Przepraszam za spóźnienie, profesorze.
A później, jak gdyby nic się nie stało wyminął go i udał się na tyły sali, gdzie Lucien dostrzegł wcześniej wolne miejsce. Drżącą dłonią zamknął drzwi i na miękkich nogach skierował się do pierwszego rzędu, w którym nikt nie siedział. Poziom jego zażenowania sięgnął Mount Everestu. Zerknął na profesora, który stał przy biurku i kręcił z dezaprobatą głową patrząc to na ostatnie rzędy, gdzie znajdował się teraz zapewne nieznajomy, to na niego.
– Jestem człowiekiem punktualnym i tego samego oczekuję od was – zimny głos profesora nieco otrzeźwił Luciena, który zaczął rozważać przeniesienie się na inny uniwersytet. Najlepiej po drugiej stronie kraju, a może i kontynentu. – To jest wasz pierwszy wykład, więc pozwalam wam zostać. Informuję, że spóźnialscy nie będą wpuszczani na prowadzone przeze mnie zajęcia. Czy to zrozumiałe?
Profesor, uzyskawszy od studentów satysfakcjonującą go odpowiedź, przeszedł do omawiania kwestii organizacyjnych dotyczących jego przedmiotu, jednak Lucien nie mógł się skupić na słowach mężczyzny. Jego umysł był pochłonięty analizowaniem sytuacji i możliwości wybrnięcia z niej z twarzą. Czuł się cokolwiek niekomfortowo ze świadomością, że wszyscy z roku widzieli jak pożera wzrokiem Eliaha.
A później... Później unikał Eliego, co zresztą nie było takie trudne.

– Proszę – głos Dafne wyrwał Luciena ze świata wspomnień. Kobieta postawiła przed nim kolejną szklankę wypełnioną whisky z lodem. Od przeszło trzech godzin donosiła mu alkohol. W tym czasie wnętrze Siedmiu Ostrzy zdążyło już opustoszeć. Mężczyzna był jedynym klientem.
– Dzięki – wymamrotał niemrawo. Sięgnął po napój, jednak kiedy poczuł gorzki, wręcz mdły smak, pozbawiony ostrej, alkoholowej nuty, spojrzał oskarżycielsko na Dafne. – Co to jest do diabła?
– Herbata – odpowiedziała ze spokojem. – Uwierzysz, jak powiem, że skończył się alkohol? – spytała, uśmiechając się niewinnie.
– Nie – warknął. – Zabierz to gówno i przynieś mi whisky.
– Wypiłeś wystarczająco dużo, Luc. Znacznie więcej niż zazwyczaj – zauważyła złośliwie. – Jesteś jednym z naszych najcudowniejszych klientów, ale dzisiaj jest Wigilia – spojrzała wymownie na barmana, który był pochłonięty wycieraniem baru. – Chcielibyśmy spędzić trochę czasu z rodziną, zamiast patrzeć jak chlejesz na umór. A nikt inny już tutaj nie zawita.
Pomimo ilości alkoholu, którą w siebie wlał dzisiejszego wieczoru, Lucien nie czuł się ani odrobinę pijany. Miał wrażenie, że mógłby wypić drugie tyle i wciąż w miarę nieźle funkcjonować. Dostrzegając surowe spojrzenie Dafne, która stała po drugiej stronie stolika z jedną ręką opartą o biodro, drugą przyciskając tacę do uda, skapitulował.
– Przynieś mi ostatniego drinka. Wypiję i wracam do domu – widząc niezadowoloną minę Dafne, dodał: – Proszę.
Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą, ale odeszła od stolika i wróciła po chwili ze szklanką wypełnioną tym razem whisky.
– Dasz radę sam wrócić do domu? – spytała z troską. Lucien wzruszył ramionami obojętnie. Siedząc czuł się trzeźwy, ale sytuacja mogła ulec zmianie po wstaniu od stolika. – Jeżeli na mnie zaczekasz, odprowadzę cię do domu. Nie chciałabym, żebyś zasnął gdzieś w krzakach i zamarzł – Dafne powiedziała to lekkim tonem, który wskazywał, że żartuje, ale Lucien nie był tego taki pewny. Perspektywa zamarznięcia gdzieś w krzakach albo na jakiejś ławce nie była znowu taka nieprawdopodobna.
– Może tak byłoby lepiej – mruknął. – Zawsze to jeden upierdliwy klient mniej.
– Przestań Luc. Ile minęło już czasu? – zamyśliła się. – Dziewięć, dziesięć miesięcy? Wiem, że ci ciężko, ale powinieneś pogodzić się z tym, co się stało. Nie możesz bez końca rozpaczać i tkwić w przeszłości. Jeszcze trochę, a wpadniesz w alkoholizm. Naprawdę tego chcesz?
Nie chciał. Chciał znów żyć pełnią życia. Marzyć. Kochać. Cieszyć się z każdej chwili. Wychodzić do ludzi. Ale nie potrafił. Żył wspomnieniami i bezsensownym gdybaniem. Miał milion pomysłów na to, co zrobiłby gdyby mógł cokolwiek zmienić, ale wszystkie z nich były bezużyteczne. A to z kolei go frustrowało. Nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Dafne miała rację. Ta świadomość jednak niczego nie zmieniała.
– Jak do ściany – westchnęła ze zrezygnowaniem, ale zaraz dodała tonem nie znoszącym sprzeciwu: – Zaczekaj na mnie. Przebiorę się i za chwilę do ciebie przyjdę. Nie ruszaj się nigdzie. Nawet do kibla.
– Tak, mamo – odparł smętnie.
Odprowadził wzrokiem Dafne na zaplecze. Gdy kobieta zniknęła, wychylił duszkiem zawartość szklanki i podniósł się z miejsca. Zakręciło mu się w głowie. W porównaniu z ciałem, które żyło jakby własnym życiem, jego umysł nie był aż tak mocno zamroczony alkoholem, jak sugerowałaby to ilość wypitej whisky. Zabrał ze sobą naczynia, które chwilę później postawił na barze, razem z odpowiednią sumą pieniędzy.
– Spadam. Wesołych Świąt, Bart.
– Wesołych, Luc.
Lucien machnął dłonią na pożegnanie Bartowi, po czym wyszedł chwiejnym krokiem z Siedmiu Ostrzy. Po opuszczeniu budynku jego ciało otulił przyjemny, orzeźwiający chłód. Ulice pokrywała gruba warstwa białego puchu. Z zasłoniętego gęstymi, niemal białymi chmurami nieba spadały duże płatki śniegu.
– Byłbyś zachwycony – rzucił złośliwie w kierunku nieba.
Lucien wsadził dłonie w kieszenie jeansów i chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Krążący w żyłach alkohol sprawiał, że nie czuł zimna. O ile przyjemniej byłoby czuć chłód, niż ten cholerny ucisk wokół piersi, rozlewający się nieprzyjemnie na całe ciało. Tęsknił za Eliahem. Tak bardzo, że nie potrafił sobie poradzić z tym uczuciem. Samo patrzenie na głupi śnieg, sprawiało, że miał łzy w oczach, zaś wszystkie ich wspólne wspomnienia do niego wracały niczym bumerang. Im dalej chciał je odepchnąć, tym bardziej go obezwładniały. Lucien zrobiłby wszystko, gdyby mógł spojrzeć jeszcze raz w czekoladowe tęczówki Eliego, usłyszeć jego dźwięczny śmiech, a nawet... nawet zobaczyć go z Erin. Po głębszym zastanowieniu mógłby zobaczyć go nawet całującego się namiętnie z Erin, a i uprawiającego z nią dziki seks. To byłoby o wiele lepsze niż wcale nie móc go zobaczyć, choć widok Eliaha z Erin go ranił. Cóż... wciąż nie tak bardzo, jak to, że nie mógł go zobaczyć. Wtedy jednak Lucien o tym nie wiedział.
Do umysłu mężczyzny przedarł się dość śmiały pomysł. Właściwie dlaczego nie mógł odwiedzić Eliaha? Największą przeszkodą był on sam, więc... Właściwie to... mógł to zrobić. Tak. Mógł odwiedzić Eliego. Ta myśl w jakiś sposób wydała mu się niezwykle pokrzepiająca, więc skręcił w jedną z uliczek i powędrował w tak dobrze znanym kierunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz