Lucien Alden opuścił stację metra i skierował się w stronę schodów prowadzących
do parku. W mroźnym powietrzu wyczuwalny był zapach śniegu. Nad miastem unosiły
się gęste, białe chmury. Jeszcze wczoraj nikt nie dawał wiary prognozom pogody,
które ostrzegały mieszkańców przed obfitymi opadami białego puchu. Nic zresztą
dziwnego. Dodatnia temperatura i ciepłe promyki słońca przywodziły na myśl
bardziej wiosnę, aniżeli początek zimy.
Lucien wcisnął dłonie do kieszeni wąskich, czarnych jeansów i przystanął.
Spojrzał na zachmurzone niebo. Zaczerpnął kilka głębokich oddechów, delektując
się przyjemnym, orzeźwiającym zapachem śniegu, który miał dopiero spaść. Eliah
kochał śnieg. A jeszcze bardziej kochał święta. Na wspomnienie przyjaciela usta
Luciena wygięły się w gorzkim uśmiechu, zaś oczy niebezpiecznie zaszkliły.
Spuścił wzrok i ruszył pospiesznie alejką otoczoną drzewami wiśniowymi. Nagie,
o tej porze roku, gałęzie owinięto setkami małych, różowych światełek, które
urokliwie oświetlały szeroką aleję. Przywodziły na myśl kwiaty wiśni,
zachwycające spacerowiczów swym pięknem wczesną wiosną.
W parku nie było wiele osób o tej godzinie, więc wychodząc na ruchliwą
ulicę kilka minut później, Lucien miał wrażenie, jakby przeniósł się do innego
świata. Zewsząd otaczali go ludzie. Rodziny z dziećmi. Pary. Grupki znajomych. Wracający
z pracy mężczyźni i kobiety, spieszący tylko w sobie znanym kierunku. Mijane
przez Luciena kawiarnie i restauracje były wypełnione po brzegi. Przed bardziej
znanymi lokalami uformowały się kolejki. Wokół panowała radosna, świąteczna
atmosfera, która nieprzyjemnie kontrastowała z nastrojem mężczyzny, sprawiając,
że czuł się jeszcze bardziej przytłoczony swoim smutkiem. Rozbrzmiewający co
rusz wokół niego śmiech przechodniów zmieszany z lecącymi z głośników wesołymi,
świątecznymi piosenkami zdawał się z niego szydzić. Piękne figurki Mikołajów,
reniferów czy Dziadków do Orzechów spoglądające z witryn sklepowych naśmiewały
się z Luciena, dając do zrozumienia, że to nie jest miejsce dla niego. Młody
mężczyzna zaczął żałować, że zdecydował się na opuszczenie domu. A to był tylko
jeden nic nieznaczący żal w całym oceanie pretensji, które żywił do samego
siebie. Tak wielu rzeczy nie powinien był zrobić, a jeszcze więcej powinien był
zrobić. Teraz było jednak na wszystkie z nich za późno. Mógł gdybać do woli,
ale nie mógł uczynić nic, aby cokolwiek zmienić. Użalanie się nad sobą i
nieustanne rozważania nad tym, co powinien był zrobić, a czego nie, były
pozbawione sensu. Lucien wiedział o tym aż nazbyt dobrze, lecz mimo tego ciągle
roztrząsał wszystko od nowa.
Skręcił w jedną z bocznych uliczek. Ludzie trzymali się głównej ulicy,
więc tutaj było przyjemnie pusto i cicho. Przez kilka minut Lucien szedł
krętymi, wąskimi alejkami pogrążonymi w mroku, aż pojawiła się przed nim
kamienica, na elewacji której zawieszono neonowy szyld, zapraszający do Siedmiu
Ostrzy. Przekroczył próg budynku i zszedł po schodach. Otworzył drewniane drzwi,
wchodząc do zatopionego w półmroku, przestronnego pomieszczenia. Z głośników
wydobywał się kojący dźwięk gitary. Na lewo od wejścia zainstalowano drewniany,
masywny bar, przy którym stał znudzony barman i polerował szklanki. Lucien
skinął mu głową na powitanie. Mężczyzna odwzajemnił gest, odprowadzając go
wzrokiem. W pomieszczeniu była tylko garstka klientów. Grupa przyjaciół grająca
w bilard, jakaś para i mężczyzna w średnim wieku, do którego po chwili
dołączyła kobieta. Siedem Ostrzy nie należało do zanadto obleganych lokali,
więc nieliczne grono stałych bywalców w Wigilię można było uznać za tłok.
Lucien usiadł przy stoliku, który zawsze zajmował z Elim, a później sam. Nim
zdążył się wygodnie rozsiąść i odpalić papierosa podeszła do niego kelnerka z
tacą.
– Cześć – przywitała się, stawiając przed nim dwie szklanki wypełnione
whisky z lodem. – To, co zawsze prawda?
Mężczyzna kiwnął niemrawo głową, sięgając po alkohol. Nie uniósł jednak
szklanki do ust, lecz obracał ją w dłoni obserwując bursztynowy płyn, jakby był
czymś fascynującym. Dafne, bo tak miała na imię kelnerka, przysiadła na
przeciwległym krześle i spojrzała na niego uważnie. Była dwudziestosześcioletnią,
drobną brunetką z burzą czarnych loków. Kobieta lubiła przebywać wśród ludzi,
szybko się z nimi zaprzyjaźniając. Lucien nie był wyjątkiem. Darzył ją sympatią
i lubił od czasu do czasu z nią porozmawiać, a nawet wypłakać się w rękaw, ale dzisiejszego
wieczora nie miał nastroju na rozmowę z nikim. Także z Dafne, a może przede
wszystkim z nią.
– Wiedziałam, że przyjdziesz. Zapytałabym czy wszystko w porządku, ale
widzę, że jesteś w totalnej rozsypce – w jej głosie pobrzmiewała troska. – Mówiłam
ci, żebyś spędził wieczór z rodziną, zamiast tutaj przyłazić i rozpamiętywać.
Lucien nie skomentował w żaden sposób słów Dafne. Bawił się szklanką, nie
odwracając wzroku od bursztynowego napoju i tańczących w nim kostek lodu. Nie
chciał obarczać rodziny swoimi humorami, psuć im świąt ani tym bardziej wszczynać
awantury, więc spędzenie wieczoru w domowym zaciszu wydawało się mężczyźnie doskonałym
planem. Chciał zapić swoje smutki i żale w samotności, odizolowany od
wszystkiego i wszystkich. Tylko on i butelka albo dwie whisky. Jeszcze kilka
dni temu Lucien był przekonany o słuszności swojej decyzji, ale gdy nadszedł
ranek wiedział, że popełnił błąd. Kłębiące się w nim uczucia odkąd tylko
otworzył powieki przygniotły go tak mocno, że nie mógł znieść swojego własnego
towarzystwa i pustych ścian, więc postanowił udać się do miejsca, które choć
sprawiało, że miał jeszcze bardziej gówniany nastrój, to w dziwaczny sposób
dodawało mu odrobiny otuchy. Teraz siedząc jednak w przytulnym, utrzymanym w
ciemnej tonacji pomieszczeniu, słuchając uspakajających dźwięków gitary i
znajdując się pod ostrzałem bystrych oczu Dafne uznał, że powinien był znaleźć sobie
jakiś wolontariat albo pracę, żeby nie mieć czasu na myślenie i
rozpamiętywanie. Lucien zaklął w duchu. Znów gdybał i użalał się nad sobą. Miał
dwadzieścia cztery lata, a nie potrafił podjąć choć jednej decyzji, której by
później w jakiś sposób nie żałował. Nawet tak mało skomplikowanej i tak bardzo
nieistotnej, jak to gdzie spędzić wigilijny wieczór.
– Okay, rozumiem – Dafne przerwała ciszę, która robiła się coraz bardziej
niezręczna. – Nie będę ci przeszkadzała. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował
zawołaj mnie. Nie tylko alkoholu – uśmiechnęła się do niego uroczo, ukazując
rząd białych, równych zębów. – Wiesz, że jestem dobrym słuchaczem.
– Dzięki – rzucił niemrawo, kiedy kobieta go wymijała.
Wciąż obracał bezmyślnie szklankę w dłoni, obserwując wzburzony alkohol. Lucien
starał się odizolować od siebie cały strumień napływających do umysłu negatywnych
myśli i wspomnień, pozostawiając go pustym. Nie chciał o niczym myśleć ani
niczego wspominać. Chociaż w umyśle nie tłoczyła mu się żadna konkretna myśl,
którą mógłby ubrać w słowa, to wokół jego serca pojawiał się coraz większy,
bolesny ucisk, a do oczu cisnęły się niechciane łzy. W końcu trzymaną w dłoni
szklanką szturchnął tą stojącą naprzeciwko niego.
– Wesołych świąt, Eli – szepnął, upijając kilka łyków napoju, który
pomimo niskiej temperatury przyjemnie go rozgrzał.
Eliaha poznał na pierwszym roku studiów, ale dopiero po kilku długich
miesiącach zaczęli się kolegować, a później przyjaźnić. Lucien wciąż pamiętał
ich pierwsze spotkanie i wrażenie, jakie wywarł na nim Eli, choć było to ponad
pięć lat temu. Tamtego dnia wyszedł z domu godzinę wcześniej, specjalnie, żeby
nie spóźnić się na swój pierwszy wykład i poznać ludzi z roku. Autobus, którym
jechał utknął w korku, więc droga na uniwersytet zajęła mu znacznie więcej
czasu niż powinna, przez co był prawie spóźniony. Lucien nie należał do osób
zanadto nieśmiałych, ale też nie był duszą towarzystwa. Z tego powodu wolał być
wcześniej na uczelni, jeszcze nim utworzą się grupki. Cieszył się, że
rozpoczyna swoje wymarzone studia medyczne, ale jednocześnie stresował się
nieznanym. Nie do końca wiedział czego może się spodziewać po wykładowcach i
pozostałych studentach. Nasłuchał się wielu opowieści o tym, jak bardzo studia
różnią się od szkoły średniej, co tylko wzmagało jego stres i rodziło liczne obawy.
Lucien zbliżał się do budynku, w którym mieścił się wydział medyczny,
kiedy dostrzegł Eliaha. Młody mężczyzna zwrócił na siebie nie tylko jego uwagę,
ale również mijających go studentek. Wskazywały na niego, obdarzały uśmiechami
i wesoło chichotały, zastanawiając się kim jest ten przystojny młodzieniec.
Lucien nie mógł oderwać od niego wzroku. Eliah stał przy koszopopielnicy,
obserwując ze znudzeniem wchodzących do budynku ludzi. Co jakiś czas unosił
papierosa do ust, aby zaciągnąć się dymem. Wojskowe obuwie z podwyższoną
cholewką i ciemnoszare, poprzecierane spodnie opinały zmysłowo jego szczupłe,
zgrabne nogi. Biały podkoszulek wciśnięty w spodnie wystawał spod rozpiętej koszuli
w kratę, na którą zarzucił krótszą skórzaną kurtkę. Przez ramię przewiesił dużą
torbę, podtrzymując nonszalancko jej ucho kciukiem. Lucien zauważył na dwóch
palcach nieznajomego pokaźne, srebrne obrączki. Mężczyzna miał srebrną
biżuterię również w uszach. Dłuższe kolczyki wyglądały raczej na damskie
aniżeli męskie, ale Eli wbrew temu, czego można byłoby się spodziewać wyglądał
w nich męsko i niezwykle pociągająco. Na głowie miał czapkę, spod której
wystawały włosy w kolorze blond. Jego jasna, idealna cera promieniowała
wewnętrznym blaskiem, przyciągając spojrzenia innych. Eliah był piękny. Lucien
oderwał od niego wzrok dopiero, gdy czekoladowe tęczówki nieznajomego spotkały
się z jego własnymi. Poczuł się tak, jakby został przyłapany na złym uczynku,
choć w oczach Eliego widniała obojętność. Lucien, speszony zajściem, wbił wzrok
w płyty chodnikowe i czym prędzej pognał w stronę budynku, omal nie przewracając
się na stopniach.
Cóż za kompromitacja!
Kątem oka zerknął na zegar zawieszony na jednej ze ścian. Wykład miał się
rozpocząć za kilka minut, jednak Lucien musiał uspokoić najpierw targające nim
emocje. Wszedł do łazienki. Podszedł do jednej z umywalek i ochlapał
kilkukrotnie twarz zimną wodą, po czym spojrzał w swoje lustrzane odbicie. Jego
szare oczy błyszczały, zaś na policzkach widniał wyraźny rumieniec. Serce biło
szybko. Lucien nie był pewien czy to wina zażenowania tym, że został przyłapany
przez nieznajomego, czy też jego atrakcyjności i nieśmiałych myśli o
zabarwieniu erotycznym, które formowały się gdzieś z tyłu jego głowy. Był
skończonym kretynem podziwiając mężczyznę tak ostentacyjnie!
Mając czternaście lat, Lucien odkrył, że równie silnie pociągają go
chłopcy, co dziewczęta. Wtedy też przeżył pierwsze zafascynowanie (bo
zakochaniem nie mógł tego nazwać) jednym z kolegów z przeciwległej klasy. Ich
relacja nie skończyła się dla niego dobrze, chociaż było to niedomówieniem
stulecia. W każdym razie, od tamtego czasu unikał bliższych kontaktów z innymi
chłopcami, koncentrując się na dziewczętach. Nie było to zresztą trudne, bo
oprócz Erika żaden nie wywołał w nim zainteresowania i silniejszych emocji. Aż
do teraz.
Lucien wyszedł z łazienki dopiero, gdy rumieńce na jego policzkach się
zmniejszyły, zaś bicie serca uspokoiło. Kiedy szedł korytarzem w stronę sali
wykładowej był już prawie przekonany, że nie spotka ponownie przystojnego
nieznajomego. Budynek, w którym mieścił się wydział medyczny był ogromny.
Prowadziło do niego kilka wejść, więc Lucien postanowił, że będzie korzystał z
tego najbardziej oddalonego od tego, z którego skorzystał wcześniej. Z tą
pokrzepiającą myślą zapukał do drzwi z odpowiednim numerem. Odczekał chwilę, po
czym nacisnął na klamkę i wszedł do środka. Oczy studentów i profesora w
podeszłym wieku skupiły się na nim. Lucien nie lubił być w centrum uwagi,
zwłaszcza w takich sytuacjach, jak ta. Na jego policzki ponownie wkroczył
rumieniec, jednak nie był tak silny, jak ten sprzed chwili.
– P-przepraszam z-za spóźnienie – zająknął się. Profesor obdarzył go
surowym spojrzeniem, pod wpływem którego się skulił.
Lucien już miał zamknąć drzwi i udać się na poszukiwania wolnego miejsca,
gdy ktoś przytrzymał je mocno. Odruchowo odwrócił się, czego zaraz pożałował.
Jego oczy spotkały się z czekoladowymi tęczówkami należącymi do nieznajomego
palacza sprzed wejścia do budynku. Lucien stał bez ruchu, z rozdziawionymi
ustami i piekącymi policzkami, które zapewne przypominały kolorem dojrzałego
pomidora, a może i nawet buraka. Nie był pewien. Oczy chłopaka były jeszcze
bardziej hipnotyzujące z bliska. Lucien odnotował, że są okolone długimi,
podwiniętymi rzęsami. Spuścił nieco wzrok w dół, żeby przyjrzeć się jego
kuszącym ustom z bliska i... Nogi pod Lucienem się ugięły. Owładnęło nim
pragnienie sprawdzenia czy pięknie wykrojone, pełne usta nieznajomego całują
tak cudownie, jak wyglądają. Z tego specyficznego stanu zażenowania i
podniecenia, który musiał trwać zaledwie ułamek sekundy, choć Lucienowi wydawał
się całą wiecznością, wyrwał go głęboki głos nieznajomego.
– Przepraszam za spóźnienie, profesorze.
A później, jak gdyby nic się nie stało wyminął go i udał się na tyły
sali, gdzie Lucien dostrzegł wcześniej wolne miejsce. Drżącą dłonią zamknął
drzwi i na miękkich nogach skierował się do pierwszego rzędu, w którym nikt nie
siedział. Poziom jego zażenowania sięgnął Mount Everestu. Zerknął na profesora,
który stał przy biurku i kręcił z dezaprobatą głową patrząc to na ostatnie
rzędy, gdzie znajdował się teraz zapewne nieznajomy, to na niego.
– Jestem człowiekiem punktualnym i tego samego oczekuję od was – zimny
głos profesora nieco otrzeźwił Luciena, który zaczął rozważać przeniesienie się
na inny uniwersytet. Najlepiej po drugiej stronie kraju, a może i kontynentu. –
To jest wasz pierwszy wykład, więc pozwalam wam zostać. Informuję, że spóźnialscy
nie będą wpuszczani na prowadzone przeze mnie zajęcia. Czy to zrozumiałe?
Profesor, uzyskawszy od studentów satysfakcjonującą go odpowiedź, przeszedł
do omawiania kwestii organizacyjnych dotyczących jego przedmiotu, jednak Lucien
nie mógł się skupić na słowach mężczyzny. Jego umysł był pochłonięty
analizowaniem sytuacji i możliwości wybrnięcia z niej z twarzą. Czuł się
cokolwiek niekomfortowo ze świadomością, że wszyscy z roku widzieli jak pożera
wzrokiem Eliaha.
A później... Później unikał Eliego, co zresztą nie było takie trudne.
– Proszę – głos Dafne wyrwał Luciena ze świata wspomnień. Kobieta
postawiła przed nim kolejną szklankę wypełnioną whisky z lodem. Od przeszło
trzech godzin donosiła mu alkohol. W tym czasie wnętrze Siedmiu Ostrzy zdążyło
już opustoszeć. Mężczyzna był jedynym klientem.
– Dzięki – wymamrotał niemrawo. Sięgnął po napój, jednak kiedy poczuł
gorzki, wręcz mdły smak, pozbawiony ostrej, alkoholowej nuty, spojrzał
oskarżycielsko na Dafne. – Co to jest do diabła?
– Herbata – odpowiedziała ze spokojem. – Uwierzysz, jak powiem, że
skończył się alkohol? – spytała, uśmiechając się niewinnie.
– Nie – warknął. – Zabierz to gówno i przynieś mi whisky.
– Wypiłeś wystarczająco dużo, Luc. Znacznie więcej niż zazwyczaj –
zauważyła złośliwie. – Jesteś jednym z naszych najcudowniejszych klientów, ale
dzisiaj jest Wigilia – spojrzała wymownie na barmana, który był pochłonięty
wycieraniem baru. – Chcielibyśmy spędzić trochę czasu z rodziną, zamiast
patrzeć jak chlejesz na umór. A nikt inny już tutaj nie zawita.
Pomimo ilości alkoholu, którą w siebie wlał dzisiejszego wieczoru, Lucien
nie czuł się ani odrobinę pijany. Miał wrażenie, że mógłby wypić drugie tyle i
wciąż w miarę nieźle funkcjonować. Dostrzegając surowe spojrzenie Dafne, która
stała po drugiej stronie stolika z jedną ręką opartą o biodro, drugą
przyciskając tacę do uda, skapitulował.
– Przynieś mi ostatniego drinka. Wypiję i wracam do domu – widząc niezadowoloną
minę Dafne, dodał: – Proszę.
Kobieta pokręciła głową z dezaprobatą, ale odeszła od stolika i wróciła
po chwili ze szklanką wypełnioną tym razem whisky.
– Dasz radę sam wrócić do domu? – spytała z troską. Lucien wzruszył ramionami
obojętnie. Siedząc czuł się trzeźwy, ale sytuacja mogła ulec zmianie po wstaniu
od stolika. – Jeżeli na mnie zaczekasz, odprowadzę cię do domu. Nie chciałabym,
żebyś zasnął gdzieś w krzakach i zamarzł – Dafne powiedziała to lekkim tonem,
który wskazywał, że żartuje, ale Lucien nie był tego taki pewny. Perspektywa
zamarznięcia gdzieś w krzakach albo na jakiejś ławce nie była znowu taka nieprawdopodobna.
– Może tak byłoby lepiej – mruknął. – Zawsze to jeden upierdliwy klient
mniej.
– Przestań Luc. Ile minęło już czasu? – zamyśliła się. – Dziewięć,
dziesięć miesięcy? Wiem, że ci ciężko, ale powinieneś pogodzić się z tym, co
się stało. Nie możesz bez końca rozpaczać i tkwić w przeszłości. Jeszcze
trochę, a wpadniesz w alkoholizm. Naprawdę tego chcesz?
Nie chciał. Chciał znów żyć pełnią życia. Marzyć. Kochać. Cieszyć się z
każdej chwili. Wychodzić do ludzi. Ale nie potrafił. Żył wspomnieniami i
bezsensownym gdybaniem. Miał milion pomysłów na to, co zrobiłby gdyby mógł
cokolwiek zmienić, ale wszystkie z nich były bezużyteczne. A to z kolei go
frustrowało. Nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Dafne miała rację. Ta
świadomość jednak niczego nie zmieniała.
– Jak do ściany – westchnęła ze zrezygnowaniem, ale zaraz dodała tonem
nie znoszącym sprzeciwu: – Zaczekaj na mnie. Przebiorę się i za chwilę do
ciebie przyjdę. Nie ruszaj się nigdzie. Nawet do kibla.
– Tak, mamo – odparł smętnie.
Odprowadził wzrokiem Dafne na zaplecze. Gdy kobieta zniknęła, wychylił
duszkiem zawartość szklanki i podniósł się z miejsca. Zakręciło mu się w
głowie. W porównaniu z ciałem, które żyło jakby własnym życiem, jego umysł nie
był aż tak mocno zamroczony alkoholem, jak sugerowałaby to ilość wypitej whisky.
Zabrał ze sobą naczynia, które chwilę później postawił na barze, razem z odpowiednią
sumą pieniędzy.
– Spadam. Wesołych Świąt, Bart.
– Wesołych, Luc.
Lucien machnął dłonią na pożegnanie Bartowi, po czym wyszedł chwiejnym
krokiem z Siedmiu Ostrzy. Po opuszczeniu budynku jego ciało otulił przyjemny,
orzeźwiający chłód. Ulice pokrywała gruba warstwa białego puchu. Z zasłoniętego
gęstymi, niemal białymi chmurami nieba spadały duże płatki śniegu.
– Byłbyś zachwycony – rzucił złośliwie w kierunku nieba.
Lucien wsadził dłonie w kieszenie jeansów i chwiejnym krokiem ruszył
przed siebie. Krążący w żyłach alkohol sprawiał, że nie czuł zimna. O ile
przyjemniej byłoby czuć chłód, niż ten cholerny ucisk wokół piersi, rozlewający
się nieprzyjemnie na całe ciało. Tęsknił za Eliahem. Tak bardzo, że nie
potrafił sobie poradzić z tym uczuciem. Samo patrzenie na głupi śnieg, sprawiało,
że miał łzy w oczach, zaś wszystkie ich wspólne wspomnienia do niego wracały niczym
bumerang. Im dalej chciał je odepchnąć, tym bardziej go obezwładniały. Lucien zrobiłby
wszystko, gdyby mógł spojrzeć jeszcze raz w czekoladowe tęczówki Eliego, usłyszeć
jego dźwięczny śmiech, a nawet... nawet zobaczyć go z Erin. Po głębszym
zastanowieniu mógłby zobaczyć go nawet całującego się namiętnie z Erin, a i
uprawiającego z nią dziki seks. To byłoby o wiele lepsze niż wcale nie móc go
zobaczyć, choć widok Eliaha z Erin go ranił. Cóż... wciąż nie tak bardzo, jak
to, że nie mógł go zobaczyć. Wtedy jednak Lucien o tym nie wiedział.
Do umysłu mężczyzny przedarł się dość śmiały pomysł. Właściwie dlaczego
nie mógł odwiedzić Eliaha? Największą przeszkodą był on sam, więc... Właściwie
to... mógł to zrobić. Tak. Mógł odwiedzić Eliego. Ta myśl w jakiś sposób wydała
mu się niezwykle pokrzepiająca, więc skręcił w jedną z uliczek i powędrował w
tak dobrze znanym kierunku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz