Lucien przewracał się z boku na bok,
szukając najbardziej dogodnej pozycji. Każdemu, nawet najmniejszemu, ruchowi
mężczyzny towarzyszył bolesny jęk. Głowa mu pękała, zaś posmak, który czuł w
ustach można było porównać do zapachu panującego w norach kloszardów
najgorszego sortu. Znów przesadził z whisky. Czy żałował? Nie. To była jedna z
tych nielicznych rzeczy, których Lucien ani odrobinę nie żałował. Co więcej, uznawał
ją za okoliczności sprzyjające i oczekiwane, które rozpatrywał wręcz w
kategoriach tych radosnych i przyjemnych. Nie to, że lubił być na kacu. Co to,
to nie. Przeszywający ból głowy go wykańczał, wysysał ze wszystkich sił.
Sprawiał, że Lucien miał ochotę leżeć skulony w łóżku aż ból ustanie i znów
będzie mógł normalnie funkcjonować. Szybko okazywało się jednak, że nie mógł normalnie
funkcjonować. Gdy ból głowy i inne dolegliwości spowodowane kacem mijały, mężczyznę
ogarniała bezdenna tęsknota, a wraz z nią pojawiał się cały szereg negatywnych
emocji. Lucieniowi było o wiele łatwiej poradzić sobie z bólem fizycznym
trawiącym jego ciało niż wyrwać się ze specyficznego stanu apatii i odrętwienia
wyniszczającego jego duszę, w którym utkwił po śmierci Eliaha.
Mężczyzna zarzucił kołdrę na głowę,
po czym przytulił się do poduszki, wyobrażając sobie, że to Eli. Tak bardzo pragnął
zasnąć i obudzić się w ramionach ukochanego... Prawda była jednak taka, że nie
bardzo potrafił sobie wyobrazić to uczucie. Unikał kontaktu fizycznego z
Eliahem, obawiając się, że czymś mógłby się zdradzić. I tak liczbę
przypadkowych dotknięć, spowodowanych raczej potrzebą wynikającą z danej sytuacji,
aniżeli pragnieniem dotyku, mógł zliczyć na palcach jednej dłoni. Była to
kolejna rzecz, którą tak bardzo chciałby zmienić. Gdyby tylko mógł...
Mężczyzna zamlaskał, ignorując nieprzyjemny posmak i suchość w ustach.
Wydawało mu się, że z jakiegoś powodu, coś jest inne, nie do końca pasuje do
jego codzienności, ale zamroczony snem i bólem mózg Luciena nie potrafił zidentyfikować
tego czegoś, w końcu je ignorując. Mężczyzna zasnął, nie poświęcając wiele uwagi
bliżej nieokreślonemu, nie pasującemu elementowi, który z jakiegoś powodu
wydawał się ważny. Choć wciąż był za mało istotny, aby skupił się na jego zdefiniowaniu.
Ze snu wyrwały go głosy. Z początku
były niewyraźne, przytłumione. Lucien nie potrafił wyłowić z nich sensu ani
nawet określić do kogo należą. Przewrócił się na plecy, czemu towarzyszył
głośny, bolesny jęk. Odgarnął kołdrę na pierś i przez dłuższą chwilę wsłuchiwał
się w odgłosy dobiegające z kuchni. Mieszkał sam i nie spodziewał się żadnych
gości, więc ta sytuacja go zaniepokoiła. Zerwał się z łóżka, ale zaraz na nie
opadł czując, jak obezwładnia go przeszywający ból promieniujący od głowy na
całe ciało. Gdy ból zelżał, Lucien ponownie się podniósł – tym razem o wiele ostrożniej.
Pokój, który zajmował sąsiadował z kuchnią, więc wraz z tym, jak zbliżał się do
drzwi, głosy stawały się coraz wyraźniejsze. Damski z pewnością należał do jego
siostry, ale męski... był tak bardzo znajomy, a zarazem obcy. Lucien nie
potrafił dopasować go do żadnej ze znanych mu osób. Poza jedną, ale to było absurdalne.
Więcej. Zakrawało o szaleństwo.
– Sądzisz, że Luca... – Lucien zamarł, gdy do jego uszu przedarło się
wypowiedziane w ten charakterystyczny sposób imię. Była tylko jedna, jedyna
osoba, która tak się do niego zwracała. Eliah. Krew odpłynęła mu z twarzy, oczy
szeroko się rozszerzyły, serce biło z oszałamiającą prędkością, zaś całe ciało
drżało. To było irracjonalne. Tak bardzo nieprawdopodobne, że musiało świadczyć
tylko o jednym. Lucien w końcu zwariował. Innego wytłumaczenia nie było.
Mężczyzna, czując się tak, jakby znalazł się w jakimś specyficznym,
wyjątkowo realnym śnie, nacisnął gwałtownie klamkę. Opuścił pokój i udał się do
kuchni, aby sprawdzić swoje przypuszczenia, jakkolwiek były absurdalne,
nielogiczne i zwyczajnie pozbawione sensu. Najpierw zauważył siostrę, która
stała przy blacie kuchennym i coś przygotowywała, a następnie... Jego wzrok zatrzymał
się na Eliahu. Przyjaciel siedział wygodnie przy niewielkim stole, tak jak miał
w zwyczaju. Jedną dłoń położył swobodnie na blacie, zaś drugą trzymał na kostce
lewej nogi, która opierała się na jego prawym udzie.
Lucien rozejrzał się po pomieszczeniu bez zrozumienia. Nic nie było
zniekształcone, nic nie wydawało się odstawać od normy, jak to zazwyczaj bywa w
snach. Jedynym elementem nie pasującym do całości, oprócz rzecz jasna siostry
Luciena, był Eliah. Eliah, który był przecież martwy od niemal dziesięciu
długich, wypełnionych cierpieniem i bezdenną tęsknotą miesięcy. Przyjaciel, na
którego grobie Lucien wyładowywał swoją frustrację z taką zawziętością zaledwie
poprzedniego wieczora, siedział w jego kuchni, plotkując o czymś z jego młodszą
siostrą. Jak za starych, dobrych czasów.
Mężczyznę ogarnęło uczucie, jakby czas się nagle zatrzymał, a wszystkie składowe
otoczenia zniknęły, pozostawiając tylko jego i Eliego. Nie widział niczego,
poza siedzącym przed nim ukochanym, na ustach którego czaił się piękny, radosny
uśmiech. Uśmiech, który tak bardzo kochał i za którym tak szalenie tęsknił.
Uśmiech, który go frustrował za każdym razem, gdy odwiedzał jego grób.
Lucien chciał się wyrwać ze stanu oszołomienia, lecz ciało odmawiało mu
posłuszeństwa. Nie czuł przyspieszonego bicia swojego serca, łomoczącego w
piersi gwałtownie, niemal obijając się o żebra. Ból głowy, jeszcze zaledwie
minutę temu obezwładniający go, w jednej chwili przestał być problemem. Lucien
znalazł się w jakimś dziwacznym stanie, w którym zupełnie nic nie czuł. W jego
umyśle panował chaos. Nie zauważył nawet, jak traci grunt pod nogami, upadając
bezwładnie na podłogę. Obecność Eliaha go paraliżowała.
Lucien, bez zrozumienia obserwował, jak Eli, który jeszcze tej nocy
znajdował się bez życia w znacznie mniej przyjemnym miejscu niż jego kuchnia,
podrywa się z miejsca i rusza mu na ratunek, a później klęka tuż przy nim. Po promiennym
uśmiechu przyjaciela nie było już śladu. Jego miejsce zajęła troska. Eliah coś
do niego mówił, ale Lucien nie potrafił odczytać sensu wypowiadanych słów.
Słyszał jego głos i widział, jak przyjaciel porusza ustami, ale jego mózg nie
potrafił tego przetworzyć w zrozumiały komunikat. Eliah, nie przestając mówić
do mężczyzny, pomachał mu dłonią przed oczami, później przyłożył ją do jego
czoła, a jeszcze później zaczął go klepać po twarzy, starając się wyrwać go z
tego specyficznego stanu odrętwienia. Lucien miał wrażenie, jakby znajdował się
gdzieś z boku tego wszystkiego. To, czego był świadkiem było tak nierealne,
jakby oglądał właśnie przesuwające się kadry filmu.
– Luca! Luca! – po dobrych kilku chwilach przedarł się do jego uszu przerażony
głos Eliaha. – Luca!
Mężczyzna chciał coś powiedzieć, zapewnić Eliaha, że wszystko z nim w
porządku, uspokoić go, ale żadne słowo nie przeszło mu przez usta. W gardle
utworzyła się nieprzyjemna, bolesna wręcz gula, uniemożliwiająca mówienie.
Lucien, odzyskując nieco kontrolę nad własnym ciałem, wyciągnął ostrożnie dłoń
w kierunku Eliaha, ale zaraz ją cofnął. Tak bardzo bał się, że obecność Eliego
okaże się zwykłym snem na jawie, a może i jawą we śnie. Nie był pewny, w czym
właściwie uczestniczył. Z każdą sekundą uświadamiał sobie coraz dobitniej, że
nie mogła to być jednak rzeczywistość, lecz musiał śnić mu się niezwykle
realistyczny sen. Eliah z całą pewnością nie żył, więc nie było możliwości, aby
to wszystko działo się naprawdę. Świadomość tego, że Eli jest tylko majakiem
sennym, sprawiała Lucienowi niemal fizyczny ból. Oddałby wszystko, aby jakaś
siła przywróciła klęczącego przy nim mężczyznę do świata żywych.
Ponownie wyciągnął drżącą dłoń
w kierunku ukochanego. Pragnął go dotknąć. Poczuć. Nawet jeżeli to wszystko, co
się działo było tylko marnym snem, namiastką rzeczywistości, to Lucien chciał
go wykorzystać najlepiej, jak tylko mógł. Jego serce przepełniała radość z
obecności Eliaha tak blisko niego, ale i na samym jego dnie tlił się lęk. Nim
dotknął ukochanego, zawahał się. Tym razem jednak nie cofnął dłoni. Powoli,
najsubtelniej, jak tylko potrafił, Lucien musnął przedramię Eliego opuszkami
palców. Wyczuwając pod nimi miękką, gładką, a przede wszystkim ciepłą i materialną
skórę ukochanego, uspokoił się. Zafascynowany tym przyjemnym doznaniem, zaczął
delikatnie gładzić przedramię przyjaciela, badając jego niewielki fragment. Przez
umysł Luciena przemknęła myśl, że oto właśnie po raz pierwszy dotyka Eliaha całkowicie
świadomie, zaś kieruje nim wyłącznie pragnienie poczucia jego skóry pod swoimi
palcami. Znali się długo, często przebywali w swoim towarzystwie, ale przez
kłębiące się w nim uczucia, mężczyzna unikał kontaktu fizycznego z Elim. Tak
bardzo bał się, że jego uczucia wyjdą na jaw. Nie przypuszczał wówczas, że tak
szybko zostanie pozbawiony nawet i tego strachu.
Wodził wzrokiem za przesuwającymi się po przedramieniu Eliaha palcami.
Nawet jeżeli był to tylko sen, nie miał odwagi spojrzeć przyjacielowi w twarz,
aby ujrzeć jego reakcję. Szybko tak delikatny dotyk przestał Lucienowi
wystarczać. Nie zastanawiając się dłużej nad tym wszystkim, poderwał się
gwałtownie z miejsca, zamykając Eliaha w ciasnych objęciach. Tak bardzo za nim
tęsknił... Pragnął ujrzeć go ponownie, usłyszeć jego głos... Oczy Luciena
wypełniły łzy, które następnie zaczęły niepohamowanie spływać po jego
policzkach.
Lucien ułożył głowę wygodnie na torsie mężczyzny, zaś rękoma ściskał go
na wysokości brzucha. Przymknął powieki napawając się dźwiękiem przyspieszonego
bicia serca przyjaciela, który wydawał się być zaskoczony jego nagłą reakcją.
Do nozdrzy mężczyzny wdarł się przyjemny drzewno-korzenny zapach, tak znajomy,
a zarazem tak obcy. Po śmierci Eliaha zaczął używać tych samych perfum, które
były wizytówką przyjaciela, ale na jego skórze nie rozwijały się tak wspaniale,
jak na skórze Eliego. Przez te dziesięć miesięcy zdążył zapomnieć, w jak bardzo
zmysłową mieszankę komponowały się z zapachem skóry ukochanego. Ta cudowna woń,
którą roztaczał wokół siebie Eliah niejednokrotnie doprowadzała Luciena do szaleństwa.
Eli położył dłonie na bokach Luciena, próbując go od siebie odsunąć.
Mężczyzna jednak ani o tym myślał. Było mu tak dobrze, wtulając się w ciepłe
ciało ukochanego. Nie miał ochoty już nigdy go puszczać, więc tylko zacisnął
mocniej ręce wokół brzucha Eliaha, wciskając głowę w jego klatkę piersiową.
– Luca... U... udusisz mnie... – najwyraźniej trzymanie w objęciach
ukochanego pomogło mu się nieco wyrwać z otępienia, bo tym razem bez problemu
zrozumiał słowa przyjaciela, choć te przypominały niewyraźny jęk.
– Bez znaczenia – odpowiedział obojętnie, wciąż obejmując mocno Eliaha.
Przyjaciel chciał go odepchnąć, ale on mu na to nie pozwolił. To był jego sen,
więc postanowił pokierować go wedle własnych pragnień.
– Luca... – głos Eliego był słaby. – Na-naprawdę... nie mogę
o-oddycha...ć...
– Bez znaczenia – powtórzył. – Martwi nie oddychają.
– Lu-Luca... – Eli jęknął, próbując po raz ostatni wymusić na nim
zwolnienie uścisku, a gdy uświadomił sobie, że jego prośby niewiele zdziałają,
zwrócił się do siostry Luciena. – R‑Rosa... po-pomóż mi...
Mężczyzna poczuł, jak jakaś siła próbuje odciągnąć go od Eliaha, szarpiąc
mocno za ramiona. On postanowił jednak trzymać się kurczowo przyjaciela,
obawiając się, że ten zniknie, gdy tylko się od niego odsunie.
– Lucien, puść go! – podniesiony głos siostry, przypomniał mu o jej
obecności. Dotychczas nie zwracał na nią uwagi, całkowicie pochłonięty Eliahem.
– Lucien! Puszczaj! – poczuł mocne uderzenie na swoich plecach. A później
jeszcze jedno. I jeszcze jedno. W końcu silne ciosy siostry wymierzone w jego
plecy zmusiły go do poluźnienia uścisku.
Klatka piersiowa Eliaha uniosła się gwałtownie, jakby w końcu miał
możliwość nabrać w płuca wystarczającą ilość powietrza. Przyjaciel, gdy
zaczerpnął już kilka oddechów, złapał Luciena na wysokości talii, usiłując zmusić
go do wstania.
– Rosa, pomóż mi zaprowadzić go do łóżka – Eliah zwrócił się do Rosalie,
podnosząc się z podłogi razem z wczepionym w niego Lucienem. Mężczyzna czuł na
swoim ciele dłonie siostry, które go asekurowały. Nawet, gdy obaj byli już w
pozycji stojącej, wciąż obejmował kurczowo Eliego. Żadna siła nie mogła go
odciągnąć od ukochanego mężczyzny.
Przyjaciel objął go wokół pasa i zmusił, aby podążył za nim. Lucien nie
stawiał oporu. Chwilę później jego tylna część łydek spotkała się z miękkim
materiałem, najprawdopodobniej będącym jego kołdrą.
– Połóż się – usłyszał polecenie przyjaciela, ale je zignorował.
Tkwił w ramionach Eliaha, napawając się jego obecnością. Łkał cicho,
dając upust wszystkim nagromadzonym uczuciom. Lucien był tak bardzo szczęśliwy,
przytulając się do Eliego, choć świadomość ulotności i iluzoryczności tej
chwili burzyła jego radość, nie pozwalając mu się w pełni jej poddać.
– Luca, połóż się – Eliah powtórzył, tym razem ostrzej.
– Nie. Nie chcę się kłaść – zaprotestował, łamiącym się głosem.
– Uspokój się – przyjaciel zaczął gładzić go łagodnie po plecach. – Masz
gorączkę, ale wyjdziesz z tego. To nie powód do rozpaczy. Doktor Kleinert się
tobą zajmie.
Lucien objął mocniej Eliaha, zaś jego szloch przekształcił się w niemal
histeryczny płacz. Świadomość, że przyjaciel nie posiadał już możliwości
spełnienia swojego największego marzenia, którym było zostanie znamienitym
doktorem Kleinertem sprawiła, że serce mężczyzny ścisnęło się boleśnie. Po
śmierci Eliaha Lucien długo rozważał kontynuację nauki. Chciał zrezygnować ze
studiów, ale koniec końców postanowił pozostać na nich tylko po to, aby
zrealizować marzenie przyjaciela. I niegdyś swoje własne.
– Luca... Co się stało? – w głosie Eliaha wyczuwalne było zmartwienie. – Nie
płacz... Już dobrze. Serio się tobą zajmę! – zapewnił żarliwie.
– N-nic... Ja... – starał się wydusić z siebie jakieś sensowne
wyjaśnienie, ale nic nie przychodziło mu do głowy. – Po prostu mnie przytul –
powiedział z rezygnacją. – I nie puszczaj. Już nigdy. Przenigdy. Nie możesz
mnie zostawić, rozumiesz?
Przyjaciel przeniósł jedną dłoń z talii Luciena na jego głowę. Wplótł
palce w miękkie włosy mężczyzny, mierzwiąc je.
– Rozumiem – odparł tak, jakby mówił do dziecka. – Nie puszczę cię, ale
teraz się położymy, dobrze? – Lucien nie zaprotestował, gdy Eliah pomógł mu się
położyć na łóżku. Tak, jak obiecał nie puścił go, ani nie próbował poluźnić
jego uścisku. – Przynieś proszę tabletki przeciwgorączkowe – zwrócił się do
Rosalie, głaskając Luciena uspokajająco po włosach.
Mężczyzna oparł wygodnie głowę na klatce piersiowej ukochanego. Materiał
koszulki Eliego był mokry od łez, ale Lucien się tym nie przejmował, a i Eliah
nie sprawiał wrażenia, jakby mu to przeszkadzało. Wsunął jedną dłoń pod ubranie
przyjaciela, głaszcząc czule jego nagą skórę. Wyczuwał pod opuszkami palców rysujące
się pod nią twarde mięśnie, które wydawały się być spięte. Lucien czerpał
przyjemność z badania miękkiej skóry Eliaha i tkwienia w jego objęciach. Tylko
jakiś głos podszeptywał, że to wszystko jest fikcją. Eli przecież nie żył. Mężczyzna,
choć nie rozumiał co się wokół niego dzieje, to był pewien, że chce pozostać na
zawsze w ramionach Eliaha. Jeżeli to był sen – nie chciał się z niego obudzić. Jeżeli
szaleństwo – chciał się w nim zatracić.
Kątem oka Lucien dostrzegł podchodzącą do łóżka Rosalie. W dłoniach
trzymała szklankę z jakąś cieczą i opakowanie tabletek.
– Co z nim? – spytała Eliaha, wskazując głową na Luciena.
– Nie jestem pewien – przyznał po dłuższym zastanowieniu, a Lucien
parsknął słysząc te słowa. Eli nie miał pewności stawiając diagnozę! Dobre
sobie! – Najważniejsze to zbić gorączkę. Jest rozpalony. I... niestabilny
emocjonalnie. Wydarzyło się coś przed moim przyjściem?
– Nie – zaprzeczyła. – Spał cały dzień jak zabity.
– A wczoraj?
– Nic o czym bym wiedziała – wzruszyła obojętnie ramionami.
– Rozumiem – Eliah zamyślił się na dłuższą chwilę, ale nie drążył tematu.
– Podaj mi proszę leki.
Lucien czując, jak ukochany unosi się do pozycji półleżącej, z jękiem
niezadowolenia wyciągnął spod jego koszulki dłoń i podpierając się o łóżko,
zrobił to samo. Nie odsunął się od przyjaciela nawet o centymetr, wciąż tuląc
się do jego klatki piersiowej.
– Napij się – Eli podsunął mu pod usta szklankę z napojem. Lucien
posłusznie upił kilka łyków, uświadamiając sobie, jak bardzo był spragniony
przez ten cały czas. – Jeszcze tabletki.
Lucien przełknął podane mu przez Eliaha lekarstwa. O ile można było tak
powiedzieć – czuł się dobrze, a już na pewno nie potrzebował żadnych tabletek.
Nie czuł się jednak na siłach, aby wyjaśnić Eliemu i Rosalie przyczyny swojego
stanu. Tym bardziej, że Lucien sam nie rozumiał sytuacji, w której się znalazł.
Wszystko wydawało mu się nazbyt realne, jak na sen, ale też nie było innego
wytłumaczenia jak sen właśnie. Rzecz jasna oprócz szaleństwa, ale i to wydawało
się być nieprawdopodobne. Zakładając, że rzeczywiście w końcu postradał zmysły,
to Rosalie z pewnością nie brałaby w tym udziału.
Siostra zostawiła ich samych. Lucien leżał bez ruchu, tuląc się do
Eliaha. Pomiędzy nimi panowała cisza. Falująca klatka piersiowa i rytmiczne
bicie serca przyjaciela uspokajało mężczyznę. Lucien z każdą chwilą stawał się
coraz bardziej znużony i senny. Powieki nieprzyjemnie mu ciążyły, co jakiś czas
się zamykając. Z każdą chwilą moment od przymknięcia oczu do ich otworzenia
wydłużał się. Lucien próbował walczyć z ogarniającym go zmęczeniem i bezwładem,
nie chcąc, aby tak piękna chwila dobiegła końca. Pragnął rozkoszować się tym
momentem bez końca, lecz wszystko zasnuwała ciemność. Buntował się, usiłując
wyrwać się z jej szponów, lecz w końcu musiał się poddać.
– Obiecaj, że nie znikniesz... – wyszeptał, nim ciemność ostatecznie
zatriumfowała, wciągając go w swe odmęty.
Lucien wymamrotał z irytacją coś
niezrozumiale, wodząc po materacu dłonią, jakby czegoś szukając. Nie mogąc tego
odnaleźć, przewrócił się na plecy i uniósł powoli powieki, pod którymi zaczęły
gromadzić się łzy. Przez krótki moment wpatrywał się bezmyślnie w biały sufit, zbierając
w sobie odwagę i przygotowując się na to, co spodziewał się ujrzeć. Wokół serca
pojawił się nieprzyjemny ciężar. Lucien oparł się na przedramionach, przesuwając
wzrokiem po pomieszczeniu. Tak, jak przypuszczał nigdzie nie dostrzegł nawet
śladu Eliaha. W powietrzu unosił się drzewno-korzenny zapach, ale wiedział aż
nazbyt dobrze, że to tylko perfumy, których sam używał.
Wstał z łóżka. W sercu mężczyzny tliła się jeszcze iskra nadziei, że Eli
być może już się przebudził i musiał skorzystać z łazienki albo zgłodniał i
postanowił przygotować sobie posiłek. Jakkolwiek było to nieprawdopodobne. Z
szaleńczo bijącym sercem Lucien wyszedł z sypialni i udał się do kuchni. W
pomieszczeniu nie zastał nikogo. Tak samo w drugim pokoju i łazience.
Mieszkanie, dokładnie tak, jak przypuszczał, było puste. Nie było w nim nikogo
oprócz Luciena.
Mężczyzna uśmiechnął się gorzko, pozwalając swobodnie wypływać z oczu
łzom. Czego się właściwie spodziewał? Eliah leżał martwy na cmentarzu, a jego
siostra spędzała święta z rodzicami. Nie mogło być przecież inaczej. Bez
względu na to, jak bardzo realne wydawało mu się to, czego doświadczył, był to
tylko sen, a może i aż sen. Lucien był wdzięczny za tą krótką, ulotną chwilę, w
której mógł być blisko Eliaha, zupełnie jakby przyjaciel wciąż żył. Mężczyzna
niechętnie musiał przyznać, że we śnie, czy czymkolwiek to było, był przy Elim
znacznie bliżej niż kiedykolwiek wcześniej. Może właśnie dlatego wspomnienia z
tego wspaniałego, acz fikcyjnego momentu uderzały w niego tak mocno, sprawiając,
że czuł się okropnie. Nawet pomimo tego, że absolutnie nie miał powodów do
niezadowolenia.
Lucien uśmiechnął się przez łzy na wspomnienie ciepłego ciała ukochanego,
jego unoszącej się klatki piersiowej pod wpływem oddechu, rytmicznego bicia
serca, szerokich ramion, oszałamiającego wręcz zapachu, głębokiego, dźwięcznego
głosu... To dziwaczne spotkanie, które tak doskonale zapamiętało jego ciało,
sprawiło, że Lucien zatęsknił jeszcze mocniej za Eliahem. Pragnął go ponownie
ujrzeć, przytulić się do niego... Świadomość, że to był tylko sen, tak bardzo
odmienny od rzeczywistości, wywoływała w nim cierpienie, z którego przebijało
się jednak też coś na kształt spokoju, ulgi i szczęścia.
Lucien otarł łzy, przywołując na usta niemrawy uśmiech. Wziął prysznic i ubrał
się. Zamierzał wmusić w siebie kilka łyżek musli z jogurtem, ale dostrzegając,
że data ważności upłynęła rok temu, jego śniadanie wylądowało w koszu. Taki sam
los podzieliło mleko. Najwyraźniej nie zauważył, robiąc zakupy. Lucien, nie
mając wielkiego wyboru, zadowolił się paroma łykami czarnej kawy.
Zajmując krzesło, na którym siedział jeszcze niedawno Eliah w jego śnie, Lucien
postanowił odwiedzić przyjaciela. I tak nie miał lepszego zajęcia (a do
rodziców nie zamierzał jechać), więc mógł równie dobrze wybrać się na cmentarz
i nieco poskromić, choć w ten marny sposób, tlącą się w jego sercu tęsknotę. Być
może nie był to najlepszy pomysł, ale pozostanie w domu również się takim
mężczyźnie nie jawiło. Poza tym musiał iść do sklepu i kupić coś do jedzenia. A
i perspektywa przewietrzenia się, zajścia w drodze powrotnej do Siedmiu Ostrzy
i oddania się tam jego ulubionemu od kilku miesięcy zajęciu, wydawała się Lucienowi
wystarczająco pokrzepiająca.
Założył buty, rozglądając się za skórzaną kurtką, która powinna wisieć na
wieszaku w przedpokoju. Nie odnalazł jej tam jednak. Lucien zaczął przetrząsać
szafę, ale i w niej nie namierzył okrycia. Niemożliwe, żeby ją zgubił! W panice
pobiegł do sypialni, lecz tam także nie dostrzegł zaginionego elementu ubioru.
Mężczyzna opadł z rezygnacją na łóżko, starając przypomnieć sobie co zrobił z kurtką.
Nie przejąłby się utratą żadnej innej, ale ta była wyjątkowa. Była jedyną pamiątką
po ukochanym, którą posiadał. A to sprawiało, że miała dla niego ogromną
wartość. Nie mógł jej tak po prostu gdzieś zostawić, nawet w stanie upojenia
alkoholowego! Ostatnio miał ją na sobie w wigilijny wieczór, a ten jawił się
mężczyźnie dość mgliście od opuszczenia Siedmiu Ostrzy. Pamiętał, że był na
cmentarzu, rozmawiał ze staruszką, ale nie mógł sobie przypomnieć, w jaki
sposób dotarł do domu.
Wzrok Luciena padł na wypełnioną wodą szklankę, stojącą na szafce nocnej.
To odświeżyło nieco jego pamięć. Wydawało mu się, że pierwszą rzeczą, jaką
zrobił po powrocie do domu było wypicie wody. Mężczyzna poderwał się
gwałtowanie z łóżka, pędząc w kierunku kuchni, niemal potykając się o własne
nogi. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu, lecz nigdzie nie dostrzegł
kurtki. Jęknął głośno, mierzwiąc włosy. Zastanawiał się gorączkowo co też mogło
się stać z elementem ubioru, gdy jego wzrok padł na dużą, ozdobną torbę z logo
sklepu. Była dokładnie taka sama, jak ta, w której Eliah wręczył mu rok temu
skórzaną kurtkę. Lucien ubierał się elegancko, lecz bez większej fantazji, co
często krytykował przyjaciel, twierdząc, że powinien bawić się modą. Z szybko
bijącym sercem mężczyzna podszedł do pakunku. Odnajdując w nim zgubę, odetchnął
z ulgą. Nie wiedział skąd w jego kuchni wzięła się torba, którą wyrzucił
miesiące temu, ani tym bardziej co robiła w niej jego kurtka, ale radość z jej
odnalezienia, sprawiła, że Lucien nie zastanawiał się nad tym ani chwili dłużej.
Mężczyzna założył kurtkę. Schował do kieszeni telefon i portfel. Zamknął
drzwi od mieszkania i zbiegł po schodach. Na zewnątrz przywitała go piękna,
słoneczna pogoda. Temperatura panująca na dworze nie była tak przyjemna, jak
można byłoby się tego spodziewać. Lucien zadrżał pod wpływem silnego,
lodowatego podmuchu wiatru. Zdumiało go to, że nie dostrzegł śniegu ani nawet
pozostałości po nim. Pamiętał, że w Wigilię spadło dobrych kilka centymetrów, a
biorąc pod uwagę panujący na dworze mróz, nie było możliwe, aby zdążył stopnieć
w ciągu zaledwie jednego dnia. Mężczyzna nie poświęcił jednak zbyt wiele uwagi
tym obserwacjom. Schował dłonie do kieszeni kurtki i skierował się w stronę
stacji metra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz