Ulice, za sprawą śnieżycy, były jeszcze bardziej opustoszałe w tym
miejscu niż zazwyczaj. Droga, którą szedł Lucien nie była tłumnie uczęszczana
późnym wieczorem. Ludzie, o ile nie mieszkali w pobliżu, nie mieli powodów, aby
przebywać tutaj o takiej porze, a już tym bardziej w Wigilię. Chyba, że tak jak
Lucien, wariowali z tęsknoty i nie mogli poradzić sobie z utratą bliskich.
Mężczyzna, zataczając się, przeszedł przez starą bramę cmentarza. Krążący
w jego żyłach alkohol i częściowa utrata kontroli nad ciałem sprawiły, że kilka
razy potykał się na wyboistej ścieżce, która nie wiedzieć czemu nie była wyłożona
kostką, tak jak na nowszych cmentarzach. Bez względu jednak na upojenie
alkoholowe i to, że nagrobki były zasłonięte warstwą śniegu, która utrudniała
odnalezienie tego właściwego, kilka minut później mężczyzna znalazł się przy
tak dobrze znanym mu pomniku. Z początku przychodził tutaj kilka razy dziennie,
później ograniczył wizyty do jednej dziennie, jeszcze później do kilku w ciągu
tygodnia, aż wreszcie do kilku w miesiącu. Nie zapominał. Przeciwnie. Pamiętał.
Przychodzenie tutaj było dla Luciena niczym najstraszliwsza tortura, więc
starał się unikać tego miejsca. Stojąc przed grobem, w którym spoczywało ciało
Eliaha wszystko jawiło się jako ostateczne. Świadomość ta, obdzierała go ze
wszelkich złudzeń podsuwanych przez umysł. Nie to, żeby w takiej sytuacji mógł jakiekolwiek
jeszcze mieć. Przebywanie jednak tak blisko, a zarazem tak daleko od mężczyzny,
którego kochał było dla Luciena nazbyt bolesne. Nie potrafił zaakceptować tego,
że Eliah nie jest już częścią świata żywych. Będąc z dala od cmentarza było mu
łatwiej. Odrzucał od siebie wszystkie myśli związane z jego śmiercią, dopuszczając
tylko ich wspólne wspomnienia, które bez końca poddawał analizie. Myśli Luciena
kończyły się na momencie, w którym ich kontakt się urwał. I choć wiedział, że
Eli jest martwy i żadna znana mu siła nie może tego zmienić, to podświadomie
ignorował ten depresyjny fakt. Mężczyzna traktował Eliego, jak kogoś, kogo nie
mógł już zobaczyć, lecz przebywał w bliżej nieokreślonej przestrzeni. W jego
głowie przypominało to raczej wyjazd na drugi koniec świata, niż całkowite odejście
z niego. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało.
Kamienna płyta, na której wyryto imię i nazwisko, a obok niego
umieszczono zdjęcie ukochanego, dosadnie uświadamiała Lucienowi jednak, że Eliah
nie przebywa w bliżej nieokreślonej przestrzeni wykreowanej przez jego mózg,
lecz znajduje się w bardzo określonej przestrzeni. Jego niegdyś piękne, a teraz
rozkładające się ciało spoczywało zaledwie nieco ponad metr głębiej, dokładnie w
tym ponurym, zimnym i nieprzyjemnym miejscu. A to zmieniało wszystko, co z
niemal uporem maniaka próbował zbudować.
Serce Luciena ścisnęło się boleśnie, zaś w gardle pojawiła się
nieprzyjemna gula. Przełknął głośno ślinę. Przez krótką chwilę wpatrywał się bezmyślnie
w grób, po czym podszedł do marmurowej płyty i odgarnął śnieg ze znajdującej
się na niej fotografii. Patrząc na piękny, szeroki uśmiech Eliaha i jego
roześmiane oczy w Lucienie wezbrała furia. Nie był pewien czy była to zasługa
jego kiepskiego stanu psychicznego, bezdennej niemal rozpaczy i kontrastującej
z nią uradowanej miny Eliaha, czy może po prostu upojenia alkoholowego. Bez
zastanowienia kopnął ze złością w nagrobek, dając upust tłamszonym emocjom.
Lucien wiedział, że nie powinien zachowywać się w tak prymitywny sposób, ale
nie dbał o to. Uderzał raz po raz grubą podeszwą wojskowego obuwia o kamienną
płytę. Nie były to silne ciosy, toteż nie mogły wyrządzić krzywdy ani jemu, ani
tym bardziej uszkodzić nagrobka Eliaha.
– Ty skretyniały dupku! Cieszysz się?! Jesteś zadowolony?! Pieprz się! – krzyczał
łamiącym się, bełkotliwym głosem, patrząc zamglonym od łez wzrokiem na piękną,
rozjaśnioną w uśmiechu twarz Eliaha. Pociągnął nosem, starając się powstrzymać
od płaczu. – Patrz, twój ukochany śnieg! Pierwszy w tym pieprzonym roku! –
zawołał złośliwie, wyładowując swoją frustrację na nagrobku ukochanego
mężczyzny.
Miał ochotę skopać dupę Eliahowi za to, co zrobił. I jak najbardziej by
mu się to należało. Lucienowi przemknęło przez myśl, że w zasadzie nie jest to
niemożliwe do wykonania. Gdyby tylko... Potrząsnął głową, uświadamiając sobie,
jak bardzo był to absurdalny, wręcz chory, pomysł.
– Idealna pogoda na prowadzenie pieprzonego samochodu, co? – kontynuował,
łamiącym się głosem. Powstrzymywane przez cały dzień łzy znalazły w końcu
ujście. Wypływały niepohamowanie z oczu Luciena, paląc go w zmarznięte policzki.
Wokół serca czuł przeraźliwy ból, którego nic nie mogło poskromić. Ani alkohol ani
leki. – Najlepiej na jakimś zadupiu pełnym pierdolonych drzew, z dala od
cywilizacji, nie? Zidiociały ośle, tyle razy powtarzałeś, że tylko najwięksi
głupcy prowadzą po pijaku, a sam co zrobiłeś?! Przejażdżki ci się zachciało
debilu – prychnął z oburzeniem. – Dupek!
– Młody człowieku... – wyładowywanie złości na grobie Eliaha przerwał
Lucienowi drżący, kobiecy głos. Mężczyzna obrócił się gwałtownie, stając
naprzeciwko zgarbionej staruszki, która pojawiła się przy nim niewiadomo skąd.
A przynajmniej Lucien był pochłonięty tak bardzo swoim barbarzyńskim zajęciem,
że nie zauważył jak ta się do niego zbliża. Alkohol również miał w tym swój
niemały udział. Kobieta była ubrana w kremową kurtkę o prostym kroju. W prawej
dłoni trzymała czarny, duży parasol. Jej twarz pokrywały głębokie zmarszczki,
zaś oczy przepełnione były dezaprobatą. – Uspokój się młody człowieku zanim
zdemolujesz nagrobek i będziesz tego żałował. Agresja nie jest najlepszym
środkiem radzenia sobie z problemami. Szczególnie, jeżeli ich źródłem są zmarli
– podkreśliła ostatnie zdanie, jakby to mogło nie być oczywiste dla Luciena.
– I co z tego?! – prychnął gniewnie, ocierając wypływające z oczu łzy. – Będę
sobie radził z moimi problemami, w jaki sposób tylko zechcę! A ten kretyn... Ten
kretyn na to zasłużył! Powinienem przychodzić tutaj codziennie i przypominać
temu pieprzonemu imbecylowi, że jest skończonym idiotą!
– Zmarłemu nie możesz już nic przypomnieć – zauważyła litościwie.
– Skąd może to pani wiedzieć? – spytał buńczucznie, ale zaraz Lucien
uświadomił sobie, że jest na pieprzonym cmentarzu w samym środku nocy, więc
stojąca przed nim kobieta, choć wyglądała na całkiem żywą, to równie dobrze
mogła być duchem albo jakąś inną zjawą. – Kieruje się pani domysłami, czy wie z
autopsji? – zapytał złośliwie.
Staruszka spojrzała na niego karcąco, kiwając głową z dezaprobatą.
– Młody człowieku, demolowanie grobów i wyładowywanie własnych frustracji
na zmarłych, jeszcze nikomu nie przyniosło ukojenia. Przeciwnie – pouczyła go,
zaraz dodając złośliwie: – Powinieneś to zresztą wiedzieć z autopsji. Te
wszystkie uderzenia ranią cię bardziej niż twojego... – kiwnęła głową wymownie
w stronę nagrobka, nie wiedząc, jak określić łączące ich relacje. Przez chwilę
szukała odpowiedniego słowa, a nie mogąc takowego znaleźć zakończyła kulawo: –
...twoją ofiarę.
Staruszka miała całkowitą rację i Lucien o tym doskonale wiedział, nawet
pomimo zamroczonego alkoholem, bólem i złością umysłu. Zażenowany swoim
prymitywnym, wręcz barbarzyńskim zachowaniem, opadł bez sił na ziemię pokrytą
warstwą śniegu. Ukrył twarz w dłoniach, chroniąc się przed przenikliwym
spojrzeniem kobiety. Pierwszy raz stracił nad sobą kontrolę, w tak paskudny
sposób. Nie powinien był wyładowywać frustracji ani na Elim, choć to on był jej
przyczyną, ani tym bardziej na staruszce, która przecież niczym mu nie
zawiniła. Lucien westchnął ciężko. Był mistrzem stwarzania sytuacji, których
później żałował i których się wstydził. Powinien zostać kolekcjonerem błędów
życiowych, bo to zdecydowanie wychodziło mu najlepiej.
– Przepraszam – powiedział ze skruchą. Głos Luciena był cichy, ledwie
słyszalny. Twarz nadal ukrywał w dłoniach, więc nie miał pewności, czy kobieta
wciąż stała przy nim, a jeżeli tak, to czy usłyszała jego przeprosiny. – Ja... Po
prostu... Ja...
Mężczyzna czuł potrzebę wyjaśnienia staruszce swojego zachowania, ale nie
wiedział, w jaki sposób miałby to uczynić, więc zamilkł. Objął dłońmi zgięte nogi,
opierając czoło na swoich kolanach. Z jego ust wydobył się głośny szloch. Przez
ten cały długi czas próbował poradzić sobie ze śmiercią Eliaha na różne
sposoby, ale wszystkie zawiodły, pozostawiając go niestabilnego emocjonalnie.
Przestał koncentrować się na studiach, marzenia straciły dla niego znaczenie,
odtrącił od siebie rodzinę i znajomych. Zamknął się w sobie, tkwiąc w
dziwacznej apatii, całe dnie poświęcając na wspominaniu Eliego i wyobrażaniu
sobie tego, co powinien uczynić w różnych sytuacjach. Był tak bardzo żałosny,
że każdego dnia nienawidził się za to coraz bardziej. Lucien był świadomy tego,
że Eliah nie chciałby jego nieszczęścia i rozpaczy, zwłaszcza, gdyby był ich
przyczyną – w końcu byli przyjaciółmi, ale ta świadomość – podobnie jak i wielu
innych spraw – niewiele zmieniała. Wstydził się, że tak trudno było mu przystać
tylko na przyjaźń pomiędzy nimi, choć musiał uczciwie przyznać, że niewiele
zrobił, aby ich relacja – tak, jak tego pragnął – wykroczyła poza nią. Co
więcej ich przyjaźń wyniknęła ze starań Eliaha, nie odwrotnie. Lucien odkąd
tylko pierwszy raz zobaczył Eliego postawił sobie za życiowy cel unikanie go,
choć w głębi serca chciał się do niego zbliżyć. Był obrzydliwym, nic niewartym
tchórzem. Nie tylko nie miał odwagi zakolegować się z Eliahem, ale i wyznać mu
swoich uczuć, co z kolei doprowadziło do szeregu nieporozumień, aż wreszcie miesiąc
przed śmiercią Eliego praktycznie nie utrzymywali kontaktu. Przez długi czas
Lucien obwiniał za taki stan rzeczy Erin, która pojawiła się w ich życiu z
nikąd, psując wszystko, ale wraz z biegiem czasu uświadomił sobie, że to nie
wina Erin, a jego własnej zazdrości i tchórzostwa. A być może i po prostu
odmiennych preferencji Eliaha.
– Kochałem go... – odezwał się w końcu słabym, łamiącym się głosem,
postanawiając wyjaśnić staruszce łączącą go relację z Elim. Gdy podniósł głowę
kobieta stała bliżej niego niż poprzednio. Trzymała wyciągniętą, w jego
kierunku dłoń, w której ściskała parasol, chroniąc go przed sypiącym śniegiem.
– Wciąż go kocham – poprawił się, spoglądając czule na zdjęcie Eliaha. – Mówią,
że czas leczy rany, ale ja z każdym dniem czuję coraz większą tęsknotę i
rozpacz za tym dupkiem.
– Czasami boli bardziej – odpowiedziała po dłuższej chwili. – A wtedy...
wtedy ból jest nie do zniesienia.
Lucien kiwnął głową, zgadzając się ze słowami kobiety. Między nimi znów
zapadła cisza. Nie był to jednak ten rodzaj krępującej, ciężkiej ciszy, którą
można by kroić nożem i którą obie strony chcą przerwać, lecz nie wiedzą jak. W
ciszy panującej pomiędzy nimi było coś kojącego, jakby jakaś nić niemego
porozumienia. Mężczyzna miał wrażenie, że kobieta rozumie targające nim
uczucia. Miała swoje lata, więc Lucien domyślał się, że pochowała wiele drogich
jej sercu osób.
Staruszka przysiadła na kamiennej płycie, wciąż trzymając rękę z
parasolem, tak, aby ochronić Luciena przed wielkimi płatkami śniegu,
spadającymi z nieba, po czym przemówiła:
– Mój mąż był upartym osłem – uśmiechnęła się z rozczuleniem na
wspomnienie męża, zaś w jej szarych, przymglonych oczach pojawił się
młodzieńczy wręcz blask. – Był dużym chłopcem, który nie potrafił dorosnąć. Żył
po swojemu, był niespokojnym duchem, łaknącym wolności. Zawsze robił to, czego
pragnął, nie licząc się z żadnymi nakazami, zakazami czy obyczajami. Nie raz i
nie dwa jego upór i głupota wpędziły go w poważne tarapaty, z których go
wyciągałam. Czasami był nie do zniesienia. Zawsze musiał dopiąć swego, nie
ważne czy miał rację czy jej nie miał – zaśmiała się, jakby pomimo nieprzyjemności,
których doświadczyła z jego strony, było to po latach przyjemne wspomnienie. –
Pewnego dnia zmienił się. Ot tak – kobieta pstryknęła palcami. – Stał się
łagodny i pokorny jak baranek. Liczył się z moim zdaniem. Przez lata próbowałam
do niego dotrzeć i wymusić zmianę. Nie zrozum mnie źle młody człowieku. Jego
beztroska była czymś, co mi imponowało, gdy byłam podlotkiem. Wraz z biegiem
lat zmieniają się okoliczności i perspektywy. To, co niegdyś imponowało mi w
mężu, zaczęło mnie irytować. Pojawiły się dzieci. Trzeba było je nakarmić,
ubrać, wychować, zapłacić rachunki... – wyliczała. – Beztroska mojego męża
stała się wtedy... – zawahała się, szukając odpowiedniego słowa – …problematyczna.
Często się kłóciliśmy, bo musisz wiedzieć młody człowieku, że mój mąż nie tylko
był wolny niczym ptak, ale lubił hazard, piękne kobiety i dobry alkohol.
Balował, kiedy ja zajmowałam się dziećmi, ledwo wiążąc koniec z końcem. Chwytałam
się różnych prac dorywczych, żebyśmy mieli co jeść – przez pomarszczoną twarz
kobiety przebiegł cień, zaś jej głos drżał jeszcze bardziej niż wcześniej. –
Było mi ciężko. Nie mogłam liczyć na wsparcie ani męża ani teściów, z którymi
mieszkaliśmy, a którzy nie widzieli świata poza swoim synkiem. Dlatego, kiedy
mąż zrezygnował z hazardu, kobiet, alkoholu, zaczął przesiadywać w domu,
pomagać mi, znalazł dobrą pracę, a jego egoizm wyparował, nie mogłam pojąć skąd
taka zmiana. Wydawał się być zupełnie innym, obcym człowiekiem…
Lucien jęknął z rozczarowania, gdy kobieta przerwała opowieść, zamyślając
się nad czymś głęboko. Z początku nie miał ochoty wysłuchiwać zwierzeń
staruszki, ale historia go zaciekawiła tak bardzo, że musiał poznać ciąg
dalszy.
– Ludzie nie zmieniają się tak bardzo bez przyczyny – odezwał się,
próbując nawiązać ze staruszką rozmowę i nakłonić ją do dalszej opowieści. –
Dlaczego tak się zmienił?
– Przez długi czas wykręcał się od odpowiedzi, ale ja byłam wytrwała.
Nalegałam tak długo, aż postanowił mi powiedzieć prawdę. Wtedy po raz pierwszy
widziałam go tak słabego i bezradnego. Musisz wiedzieć młody człowieku, że mój
mąż był mężczyzną o silnym charakterze. Niewiele rzeczy mogło go złamać.
Pewnego wieczoru zamknął mnie ciasno w swoich silnych ramionach i płakał przez
długi czas, nim cokolwiek udało mi się z niego wyciągnąć. A ja płakałam z
nim... – oczy staruszki zaszkliły się, zaś po jednym policzku popłynęła samotna
łza. – W końcu przyznał, że miał sen. Niezwykle długi i bardzo bolesny. I to on
go tak zmienił – zakończyła enigmatycznie.
– Niemożliwe, żeby sen go tak zmienił. Kłamał – Lucien odparł z
pewnością, rozczarowany takim obrotem sprawy. Nie takiej odpowiedzi się
spodziewał. – Że też dała się pani nabrać na takie marne kłamstwo. A może to
mnie pani wkręca?
– To nie było kłamstwo – zaprzeczyła, patrząc na niego pobłażliwie. –
Nigdy nie usłyszałam z jego ust niczego prawdziwszego.
– Oczywiście, że było – upierał się. – To niemożliwe, żeby marny sen
zrobił z człowieka kogoś zupełnie innego.
– Nie słuchasz uważnie młody człowieku. To był niezwykle długi i bardzo
bolesny sen – powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, jakby wszystko wyjaśniały.
– Był w śpiączce? – spytał, bo jedynie takie wytłumaczenie przyszło mu do
głowy.
– Nie – zaprzeczyła.
– Czyli w sensie, że śnił go często? Wtedy zmiana nastąpiłaby stopniowo,
a nie gwałtownie – zamyślił się. – Coś pani pokręciła. Na pewno.
– Jestem stara, ale umysł mam sprawny młody człowieku – powiedziała na
pozór spokojnie, ale w jej głosie Lucien wyczuł urazę jego nazbyt śmiałą sugestią.
– No dobrze – uniósł ręce na znak zgody. – Niech będzie. Co to był za
sen? Ten, który tak go zmienił? Założę się, że zachował go dla siebie albo wcisnął
pani jakieś bajeczki o objawieniu – parsknął śmiechem.
Kobieta westchnęła ciężko, obdarzając go karcącym spojrzeniem. Lucien
sądził, że odpowie mu złośliwym komentarzem lub będzie obstawała przy swoim,
ale ona ze spokojem wróciła do snucia swojej opowieści.
– Jak wspomniałam mój mąż lubił hazard, kobiety i alkohol – wyliczała na
palcach, a Lucien potwierdził skinięciem głowy. – Cóż... częściej przegrywał
niż wygrywał w karty, a swoje smutki topił w alkoholu i łagodził w objęciach urodziwych
dziewcząt – na jej pomarszczonej twarzy pojawił się bolesny grymas, gdy
poruszyła temat kobiet. – Oczywiście, żeby prowadzić taki styl życia, jak się
domyślasz młody człowieku, potrzebował pieniędzy, a tych nie mieliśmy. We śnie mąż
zadłużył się na bardzo dużą sumę u lokalnego lichwiarza. Sumę, której nie
byliśmy w stanie spłacić. A musisz wiedzieć młody człowieku, że lichwiarz z
jego snu był prawdziwym człowiekiem – przez twarz staruszki przemknął cień, zaś
w jej oczach pojawiło się coś na kształt niechęci, a być może i nienawiści. – Mieszkańcy
nie darzyli go sympatią, ale okazywali mu szacunek. Wielu z nich było w jego
kieszeni, więc nie mieli wyboru. Lichwiarz był człowiekiem bezwzględnym,
dbającym tylko o stan swojego sejfu. Nie obchodzili go ludzie. Patrzył na nich,
jak na robactwo. Ci, którzy nie mogli go spłacić marnie kończyli. We śnie męża,
gdy dowiedziałam się, że zaciągnął ogromną pożyczkę u lichwiarza poszłam do
niego prosić o zmniejszenie odsetek i więcej czasu na spłatę zadłużenia. Teraz
jestem brzydka i pomarszczona, ale kiedyś mężczyźni mnie adorowali – zaśmiała
się kokieteryjnie. – Bo widzisz młody człowieku, jedyną słabością lichwiarza
były piękne kobiety. To był pies na baby. Mógł mieć każdą, chociaż nie należał
do ludzi atrakcyjnych. Przeciwnie. Jego obrzydliwy charakter miał
odzwierciedlenie w jego aparycji... – staruszka ponownie zamyśliła się nad
czymś dłużej. Lucien przypatrywał jej się z uwagą i wyczekiwaniem. Słowa
kobiety na razie nie wyjaśniły mu dlaczego sen z lichwiarzem w roli głównej tak
bardzo wstrząsnął mężem staruszki, że ten – gdy się obudził – był zupełnie
innym człowiekiem.
– Ale jaki to ma związek z jego zmianą? – spytał bez zrozumienia, gdy
cisza się przedłużała.
– Widzisz młody człowieku... wśród miejscowych krążyły pogłoski, że
zaginięcia młodych, urodziwych dziewcząt są sprawką lichwiarza, ale nikt nie
dawał im wiary przez długi czas. We śnie męża byłam jedną z ofiar tego
człowieka. Moje ciało znaleziono porzucone w lesie. Osierociłam czwórkę małych
dzieci i zostawiłam męża – jej oczy się zaszkliły, zaś głos drżał jeszcze
mocniej niż wcześniej, sprawiając, że niektóre wypowiadane przez staruszkę
słowa były niezrozumiałe dla przyćmionego alkoholem umysłu Luciena. – Mąż nie
potrafił pogodzić się z moją śmiercią, tak jak i ty nie możesz pogodzić się ze
śmiercią swojego ukochanego.
– Mam uwierzyć w to, że zmienił się przez ledwie pogłoskę, którą usłyszał
i mu się przyśniła? – pokręcił głową z niedowierzaniem, jeszcze bardziej
rozczarowany opowieścią kobiety. – To niemożliwe. Nieracjonalne. Poza tym, co
miał ten lichwiarz wspólnego z jego problemami z hazardem, alkoholem i
kobietami? Mógł się zadłużyć u kogoś innego, a lichwiarza unikać. Z
uzależnieniami nie zrywa się z dnia na dzień przez jeden, bezsensowny sen. To
tak nie działa.
– Nic – powiedziała znacząco, ocierając łzę, która zabłąkała się w kąciku
jej oka – zupełnie nic nie zrozumiałeś młody człowieku z mojej opowieści.
– Pewnie dlatego, że to jakaś bujda – obruszył się. – Mam uwierzyć, że
człowiek zmienia się z dnia na dzień przez koszmar, który nie ma sensu? –
widząc jej karcące spojrzenie, dodał złośliwie: – Wiem, wiem. To był niezwykle
długi i bardzo bolesny sen.
Staruszka nic nie odpowiedziała na jego zaczepkę, chociaż jej wzrok wyrażał
wszystko. Lucien nie przejął się tym jednak zbytnio. Czuł się oszukany jej
opowieścią, a szczególnie zakończeniem. Nie tego się spodziewał.
Staruszka, bez słowa, odłożyła parasol, po czym sięgnęła za kołnierz
kurtki. Sprawnie zdjęła z szyi złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie
prostokątnej blaszki. Kobieta zapięła zapięcie, ułożyła biżuterię na dłoni i
wyciągnęła ją w stronę Luciena.
– Weź to młody człowieku. Już czas, żeby trafił do nowego właściciela.
Być może on pozwoli ci zrozumieć sens mojej opowieści.
Lucien wpatrywał się bez zrozumienia to w pomarszczoną dłoń kobiety, na
której spoczywał złoty wisiorek, to na nią samą. Uśmiechała się do niego
zachęcająco, a on nie bardzo wiedział co uczynić. Czuł się niezręcznie. Było mu
głupio przyjąć od nieznajomej staruszki taki prezent, tym bardziej, że
naszyjnik wydawał się być dla niej cenny. Bynajmniej nie chodziło o wartość
materialną biżuterii. Z drugiej strony nie chciał urazić jej uczuć, odmawiając
prezentu. W końcu, po długim wahaniu, wyciągnął zziębniętą dłoń i zabrał od
niej naszyjnik.
– Dziękuję – powiedział zakłopotany niespodziewanym podarkiem, nie do
końca wiedząc, jak się zachować w tej sytuacji.
– Zrób z niego dobry użytek młody człowieku – powiedziała enigmatycznie,
wstając z nagrobka Eliaha, na którym dotychczas siedziała. – Na mnie już pora –
jakby na dowód swoich słów ziewnęła głośno. – Ty też wracaj do domu młody
człowieku.
– Odprowadzę panią... – zaczął, podnosząc się z ziemi. Nogi odmówiły mu
jednak posłuszeństwa, co sprawiło, że zachwiał się i upadł. Krążący w jego
żyłach alkohol wciąż miał kontrolę nad jego ciałem. – O tej godzinie...
– Nie ma potrzeby. Któż byłby zainteresowany taką babcią, jak ja? –
spytała, śmiejąc się wesoło. Zupełnie tak, jakby właśnie usłyszała dobry żart.
– Mój dom jest niedaleko stąd, więc nie martw się o mnie młody człowieku. Poradzę
sobie. Zawsze sobie radzę.
Lucien patrzył za odchodzącą staruszką, ściskając w dłoni złoty wisiorek,
który od niej otrzymał. To było doprawdy niezwykłe spotkanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz