czwartek, 13 grudnia 2018

Druga Szansa: Rozdział 2


Ulice, za sprawą śnieżycy, były jeszcze bardziej opustoszałe w tym miejscu niż zazwyczaj. Droga, którą szedł Lucien nie była tłumnie uczęszczana późnym wieczorem. Ludzie, o ile nie mieszkali w pobliżu, nie mieli powodów, aby przebywać tutaj o takiej porze, a już tym bardziej w Wigilię. Chyba, że tak jak Lucien, wariowali z tęsknoty i nie mogli poradzić sobie z utratą bliskich.  
Mężczyzna, zataczając się, przeszedł przez starą bramę cmentarza. Krążący w jego żyłach alkohol i częściowa utrata kontroli nad ciałem sprawiły, że kilka razy potykał się na wyboistej ścieżce, która nie wiedzieć czemu nie była wyłożona kostką, tak jak na nowszych cmentarzach. Bez względu jednak na upojenie alkoholowe i to, że nagrobki były zasłonięte warstwą śniegu, która utrudniała odnalezienie tego właściwego, kilka minut później mężczyzna znalazł się przy tak dobrze znanym mu pomniku. Z początku przychodził tutaj kilka razy dziennie, później ograniczył wizyty do jednej dziennie, jeszcze później do kilku w ciągu tygodnia, aż wreszcie do kilku w miesiącu. Nie zapominał. Przeciwnie. Pamiętał.
Przychodzenie tutaj było dla Luciena niczym najstraszliwsza tortura, więc starał się unikać tego miejsca. Stojąc przed grobem, w którym spoczywało ciało Eliaha wszystko jawiło się jako ostateczne. Świadomość ta, obdzierała go ze wszelkich złudzeń podsuwanych przez umysł. Nie to, żeby w takiej sytuacji mógł jakiekolwiek jeszcze mieć. Przebywanie jednak tak blisko, a zarazem tak daleko od mężczyzny, którego kochał było dla Luciena nazbyt bolesne. Nie potrafił zaakceptować tego, że Eliah nie jest już częścią świata żywych. Będąc z dala od cmentarza było mu łatwiej. Odrzucał od siebie wszystkie myśli związane z jego śmiercią, dopuszczając tylko ich wspólne wspomnienia, które bez końca poddawał analizie. Myśli Luciena kończyły się na momencie, w którym ich kontakt się urwał. I choć wiedział, że Eli jest martwy i żadna znana mu siła nie może tego zmienić, to podświadomie ignorował ten depresyjny fakt. Mężczyzna traktował Eliego, jak kogoś, kogo nie mógł już zobaczyć, lecz przebywał w bliżej nieokreślonej przestrzeni. W jego głowie przypominało to raczej wyjazd na drugi koniec świata, niż całkowite odejście z niego. Jakkolwiek absurdalnie to brzmiało.
Kamienna płyta, na której wyryto imię i nazwisko, a obok niego umieszczono zdjęcie ukochanego, dosadnie uświadamiała Lucienowi jednak, że Eliah nie przebywa w bliżej nieokreślonej przestrzeni wykreowanej przez jego mózg, lecz znajduje się w bardzo określonej przestrzeni. Jego niegdyś piękne, a teraz rozkładające się ciało spoczywało zaledwie nieco ponad metr głębiej, dokładnie w tym ponurym, zimnym i nieprzyjemnym miejscu. A to zmieniało wszystko, co z niemal uporem maniaka próbował zbudować.
Serce Luciena ścisnęło się boleśnie, zaś w gardle pojawiła się nieprzyjemna gula. Przełknął głośno ślinę. Przez krótką chwilę wpatrywał się bezmyślnie w grób, po czym podszedł do marmurowej płyty i odgarnął śnieg ze znajdującej się na niej fotografii. Patrząc na piękny, szeroki uśmiech Eliaha i jego roześmiane oczy w Lucienie wezbrała furia. Nie był pewien czy była to zasługa jego kiepskiego stanu psychicznego, bezdennej niemal rozpaczy i kontrastującej z nią uradowanej miny Eliaha, czy może po prostu upojenia alkoholowego. Bez zastanowienia kopnął ze złością w nagrobek, dając upust tłamszonym emocjom. Lucien wiedział, że nie powinien zachowywać się w tak prymitywny sposób, ale nie dbał o to. Uderzał raz po raz grubą podeszwą wojskowego obuwia o kamienną płytę. Nie były to silne ciosy, toteż nie mogły wyrządzić krzywdy ani jemu, ani tym bardziej uszkodzić nagrobka Eliaha.
– Ty skretyniały dupku! Cieszysz się?! Jesteś zadowolony?! Pieprz się! – krzyczał łamiącym się, bełkotliwym głosem, patrząc zamglonym od łez wzrokiem na piękną, rozjaśnioną w uśmiechu twarz Eliaha. Pociągnął nosem, starając się powstrzymać od płaczu. – Patrz, twój ukochany śnieg! Pierwszy w tym pieprzonym roku! – zawołał złośliwie, wyładowując swoją frustrację na nagrobku ukochanego mężczyzny.
Miał ochotę skopać dupę Eliahowi za to, co zrobił. I jak najbardziej by mu się to należało. Lucienowi przemknęło przez myśl, że w zasadzie nie jest to niemożliwe do wykonania. Gdyby tylko... Potrząsnął głową, uświadamiając sobie, jak bardzo był to absurdalny, wręcz chory, pomysł.
– Idealna pogoda na prowadzenie pieprzonego samochodu, co? – kontynuował, łamiącym się głosem. Powstrzymywane przez cały dzień łzy znalazły w końcu ujście. Wypływały niepohamowanie z oczu Luciena, paląc go w zmarznięte policzki. Wokół serca czuł przeraźliwy ból, którego nic nie mogło poskromić. Ani alkohol ani leki. – Najlepiej na jakimś zadupiu pełnym pierdolonych drzew, z dala od cywilizacji, nie? Zidiociały ośle, tyle razy powtarzałeś, że tylko najwięksi głupcy prowadzą po pijaku, a sam co zrobiłeś?! Przejażdżki ci się zachciało debilu – prychnął z oburzeniem. – Dupek!
– Młody człowieku... – wyładowywanie złości na grobie Eliaha przerwał Lucienowi drżący, kobiecy głos. Mężczyzna obrócił się gwałtownie, stając naprzeciwko zgarbionej staruszki, która pojawiła się przy nim niewiadomo skąd. A przynajmniej Lucien był pochłonięty tak bardzo swoim barbarzyńskim zajęciem, że nie zauważył jak ta się do niego zbliża. Alkohol również miał w tym swój niemały udział. Kobieta była ubrana w kremową kurtkę o prostym kroju. W prawej dłoni trzymała czarny, duży parasol. Jej twarz pokrywały głębokie zmarszczki, zaś oczy przepełnione były dezaprobatą. – Uspokój się młody człowieku zanim zdemolujesz nagrobek i będziesz tego żałował. Agresja nie jest najlepszym środkiem radzenia sobie z problemami. Szczególnie, jeżeli ich źródłem są zmarli – podkreśliła ostatnie zdanie, jakby to mogło nie być oczywiste dla Luciena.
– I co z tego?! – prychnął gniewnie, ocierając wypływające z oczu łzy. – Będę sobie radził z moimi problemami, w jaki sposób tylko zechcę! A ten kretyn... Ten kretyn na to zasłużył! Powinienem przychodzić tutaj codziennie i przypominać temu pieprzonemu imbecylowi, że jest skończonym idiotą!
– Zmarłemu nie możesz już nic przypomnieć – zauważyła litościwie.
– Skąd może to pani wiedzieć? – spytał buńczucznie, ale zaraz Lucien uświadomił sobie, że jest na pieprzonym cmentarzu w samym środku nocy, więc stojąca przed nim kobieta, choć wyglądała na całkiem żywą, to równie dobrze mogła być duchem albo jakąś inną zjawą. – Kieruje się pani domysłami, czy wie z autopsji? – zapytał złośliwie.
Staruszka spojrzała na niego karcąco, kiwając głową z dezaprobatą.
– Młody człowieku, demolowanie grobów i wyładowywanie własnych frustracji na zmarłych, jeszcze nikomu nie przyniosło ukojenia. Przeciwnie – pouczyła go, zaraz dodając złośliwie: – Powinieneś to zresztą wiedzieć z autopsji. Te wszystkie uderzenia ranią cię bardziej niż twojego... – kiwnęła głową wymownie w stronę nagrobka, nie wiedząc, jak określić łączące ich relacje. Przez chwilę szukała odpowiedniego słowa, a nie mogąc takowego znaleźć zakończyła kulawo: – ...twoją ofiarę.
Staruszka miała całkowitą rację i Lucien o tym doskonale wiedział, nawet pomimo zamroczonego alkoholem, bólem i złością umysłu. Zażenowany swoim prymitywnym, wręcz barbarzyńskim zachowaniem, opadł bez sił na ziemię pokrytą warstwą śniegu. Ukrył twarz w dłoniach, chroniąc się przed przenikliwym spojrzeniem kobiety. Pierwszy raz stracił nad sobą kontrolę, w tak paskudny sposób. Nie powinien był wyładowywać frustracji ani na Elim, choć to on był jej przyczyną, ani tym bardziej na staruszce, która przecież niczym mu nie zawiniła. Lucien westchnął ciężko. Był mistrzem stwarzania sytuacji, których później żałował i których się wstydził. Powinien zostać kolekcjonerem błędów życiowych, bo to zdecydowanie wychodziło mu najlepiej.
– Przepraszam – powiedział ze skruchą. Głos Luciena był cichy, ledwie słyszalny. Twarz nadal ukrywał w dłoniach, więc nie miał pewności, czy kobieta wciąż stała przy nim, a jeżeli tak, to czy usłyszała jego przeprosiny. – Ja... Po prostu... Ja...
Mężczyzna czuł potrzebę wyjaśnienia staruszce swojego zachowania, ale nie wiedział, w jaki sposób miałby to uczynić, więc zamilkł. Objął dłońmi zgięte nogi, opierając czoło na swoich kolanach. Z jego ust wydobył się głośny szloch. Przez ten cały długi czas próbował poradzić sobie ze śmiercią Eliaha na różne sposoby, ale wszystkie zawiodły, pozostawiając go niestabilnego emocjonalnie. Przestał koncentrować się na studiach, marzenia straciły dla niego znaczenie, odtrącił od siebie rodzinę i znajomych. Zamknął się w sobie, tkwiąc w dziwacznej apatii, całe dnie poświęcając na wspominaniu Eliego i wyobrażaniu sobie tego, co powinien uczynić w różnych sytuacjach. Był tak bardzo żałosny, że każdego dnia nienawidził się za to coraz bardziej. Lucien był świadomy tego, że Eliah nie chciałby jego nieszczęścia i rozpaczy, zwłaszcza, gdyby był ich przyczyną – w końcu byli przyjaciółmi, ale ta świadomość – podobnie jak i wielu innych spraw – niewiele zmieniała. Wstydził się, że tak trudno było mu przystać tylko na przyjaźń pomiędzy nimi, choć musiał uczciwie przyznać, że niewiele zrobił, aby ich relacja – tak, jak tego pragnął – wykroczyła poza nią. Co więcej ich przyjaźń wyniknęła ze starań Eliaha, nie odwrotnie. Lucien odkąd tylko pierwszy raz zobaczył Eliego postawił sobie za życiowy cel unikanie go, choć w głębi serca chciał się do niego zbliżyć. Był obrzydliwym, nic niewartym tchórzem. Nie tylko nie miał odwagi zakolegować się z Eliahem, ale i wyznać mu swoich uczuć, co z kolei doprowadziło do szeregu nieporozumień, aż wreszcie miesiąc przed śmiercią Eliego praktycznie nie utrzymywali kontaktu. Przez długi czas Lucien obwiniał za taki stan rzeczy Erin, która pojawiła się w ich życiu z nikąd, psując wszystko, ale wraz z biegiem czasu uświadomił sobie, że to nie wina Erin, a jego własnej zazdrości i tchórzostwa. A być może i po prostu odmiennych preferencji Eliaha.
– Kochałem go... – odezwał się w końcu słabym, łamiącym się głosem, postanawiając wyjaśnić staruszce łączącą go relację z Elim. Gdy podniósł głowę kobieta stała bliżej niego niż poprzednio. Trzymała wyciągniętą, w jego kierunku dłoń, w której ściskała parasol, chroniąc go przed sypiącym śniegiem. – Wciąż go kocham – poprawił się, spoglądając czule na zdjęcie Eliaha. – Mówią, że czas leczy rany, ale ja z każdym dniem czuję coraz większą tęsknotę i rozpacz za tym dupkiem.
– Czasami boli bardziej – odpowiedziała po dłuższej chwili. – A wtedy... wtedy ból jest nie do zniesienia.
Lucien kiwnął głową, zgadzając się ze słowami kobiety. Między nimi znów zapadła cisza. Nie był to jednak ten rodzaj krępującej, ciężkiej ciszy, którą można by kroić nożem i którą obie strony chcą przerwać, lecz nie wiedzą jak. W ciszy panującej pomiędzy nimi było coś kojącego, jakby jakaś nić niemego porozumienia. Mężczyzna miał wrażenie, że kobieta rozumie targające nim uczucia. Miała swoje lata, więc Lucien domyślał się, że pochowała wiele drogich jej sercu osób.
Staruszka przysiadła na kamiennej płycie, wciąż trzymając rękę z parasolem, tak, aby ochronić Luciena przed wielkimi płatkami śniegu, spadającymi z nieba, po czym przemówiła:
– Mój mąż był upartym osłem – uśmiechnęła się z rozczuleniem na wspomnienie męża, zaś w jej szarych, przymglonych oczach pojawił się młodzieńczy wręcz blask. – Był dużym chłopcem, który nie potrafił dorosnąć. Żył po swojemu, był niespokojnym duchem, łaknącym wolności. Zawsze robił to, czego pragnął, nie licząc się z żadnymi nakazami, zakazami czy obyczajami. Nie raz i nie dwa jego upór i głupota wpędziły go w poważne tarapaty, z których go wyciągałam. Czasami był nie do zniesienia. Zawsze musiał dopiąć swego, nie ważne czy miał rację czy jej nie miał – zaśmiała się, jakby pomimo nieprzyjemności, których doświadczyła z jego strony, było to po latach przyjemne wspomnienie. – Pewnego dnia zmienił się. Ot tak – kobieta pstryknęła palcami. – Stał się łagodny i pokorny jak baranek. Liczył się z moim zdaniem. Przez lata próbowałam do niego dotrzeć i wymusić zmianę. Nie zrozum mnie źle młody człowieku. Jego beztroska była czymś, co mi imponowało, gdy byłam podlotkiem. Wraz z biegiem lat zmieniają się okoliczności i perspektywy. To, co niegdyś imponowało mi w mężu, zaczęło mnie irytować. Pojawiły się dzieci. Trzeba było je nakarmić, ubrać, wychować, zapłacić rachunki... – wyliczała. – Beztroska mojego męża stała się wtedy... – zawahała się, szukając odpowiedniego słowa – …problematyczna. Często się kłóciliśmy, bo musisz wiedzieć młody człowieku, że mój mąż nie tylko był wolny niczym ptak, ale lubił hazard, piękne kobiety i dobry alkohol. Balował, kiedy ja zajmowałam się dziećmi, ledwo wiążąc koniec z końcem. Chwytałam się różnych prac dorywczych, żebyśmy mieli co jeść – przez pomarszczoną twarz kobiety przebiegł cień, zaś jej głos drżał jeszcze bardziej niż wcześniej. – Było mi ciężko. Nie mogłam liczyć na wsparcie ani męża ani teściów, z którymi mieszkaliśmy, a którzy nie widzieli świata poza swoim synkiem. Dlatego, kiedy mąż zrezygnował z hazardu, kobiet, alkoholu, zaczął przesiadywać w domu, pomagać mi, znalazł dobrą pracę, a jego egoizm wyparował, nie mogłam pojąć skąd taka zmiana. Wydawał się być zupełnie innym, obcym człowiekiem…
Lucien jęknął z rozczarowania, gdy kobieta przerwała opowieść, zamyślając się nad czymś głęboko. Z początku nie miał ochoty wysłuchiwać zwierzeń staruszki, ale historia go zaciekawiła tak bardzo, że musiał poznać ciąg dalszy.
– Ludzie nie zmieniają się tak bardzo bez przyczyny – odezwał się, próbując nawiązać ze staruszką rozmowę i nakłonić ją do dalszej opowieści. – Dlaczego tak się zmienił?
– Przez długi czas wykręcał się od odpowiedzi, ale ja byłam wytrwała. Nalegałam tak długo, aż postanowił mi powiedzieć prawdę. Wtedy po raz pierwszy widziałam go tak słabego i bezradnego. Musisz wiedzieć młody człowieku, że mój mąż był mężczyzną o silnym charakterze. Niewiele rzeczy mogło go złamać. Pewnego wieczoru zamknął mnie ciasno w swoich silnych ramionach i płakał przez długi czas, nim cokolwiek udało mi się z niego wyciągnąć. A ja płakałam z nim... – oczy staruszki zaszkliły się, zaś po jednym policzku popłynęła samotna łza. – W końcu przyznał, że miał sen. Niezwykle długi i bardzo bolesny. I to on go tak zmienił – zakończyła enigmatycznie.
– Niemożliwe, żeby sen go tak zmienił. Kłamał – Lucien odparł z pewnością, rozczarowany takim obrotem sprawy. Nie takiej odpowiedzi się spodziewał. – Że też dała się pani nabrać na takie marne kłamstwo. A może to mnie pani wkręca?
– To nie było kłamstwo – zaprzeczyła, patrząc na niego pobłażliwie. – Nigdy nie usłyszałam z jego ust niczego prawdziwszego.
– Oczywiście, że było – upierał się. – To niemożliwe, żeby marny sen zrobił z człowieka kogoś zupełnie innego.
– Nie słuchasz uważnie młody człowieku. To był niezwykle długi i bardzo bolesny sen – powtórzyła swoje wcześniejsze słowa, jakby wszystko wyjaśniały.
– Był w śpiączce? – spytał, bo jedynie takie wytłumaczenie przyszło mu do głowy.
– Nie – zaprzeczyła.
– Czyli w sensie, że śnił go często? Wtedy zmiana nastąpiłaby stopniowo, a nie gwałtownie – zamyślił się. – Coś pani pokręciła. Na pewno.
– Jestem stara, ale umysł mam sprawny młody człowieku – powiedziała na pozór spokojnie, ale w jej głosie Lucien wyczuł urazę jego nazbyt śmiałą sugestią.
– No dobrze – uniósł ręce na znak zgody. – Niech będzie. Co to był za sen? Ten, który tak go zmienił? Założę się, że zachował go dla siebie albo wcisnął pani jakieś bajeczki o objawieniu – parsknął śmiechem.
Kobieta westchnęła ciężko, obdarzając go karcącym spojrzeniem. Lucien sądził, że odpowie mu złośliwym komentarzem lub będzie obstawała przy swoim, ale ona ze spokojem wróciła do snucia swojej opowieści.
– Jak wspomniałam mój mąż lubił hazard, kobiety i alkohol – wyliczała na palcach, a Lucien potwierdził skinięciem głowy. – Cóż... częściej przegrywał niż wygrywał w karty, a swoje smutki topił w alkoholu i łagodził w objęciach urodziwych dziewcząt – na jej pomarszczonej twarzy pojawił się bolesny grymas, gdy poruszyła temat kobiet. – Oczywiście, żeby prowadzić taki styl życia, jak się domyślasz młody człowieku, potrzebował pieniędzy, a tych nie mieliśmy. We śnie mąż zadłużył się na bardzo dużą sumę u lokalnego lichwiarza. Sumę, której nie byliśmy w stanie spłacić. A musisz wiedzieć młody człowieku, że lichwiarz z jego snu był prawdziwym człowiekiem – przez twarz staruszki przemknął cień, zaś w jej oczach pojawiło się coś na kształt niechęci, a być może i nienawiści. – Mieszkańcy nie darzyli go sympatią, ale okazywali mu szacunek. Wielu z nich było w jego kieszeni, więc nie mieli wyboru. Lichwiarz był człowiekiem bezwzględnym, dbającym tylko o stan swojego sejfu. Nie obchodzili go ludzie. Patrzył na nich, jak na robactwo. Ci, którzy nie mogli go spłacić marnie kończyli. We śnie męża, gdy dowiedziałam się, że zaciągnął ogromną pożyczkę u lichwiarza poszłam do niego prosić o zmniejszenie odsetek i więcej czasu na spłatę zadłużenia. Teraz jestem brzydka i pomarszczona, ale kiedyś mężczyźni mnie adorowali – zaśmiała się kokieteryjnie. – Bo widzisz młody człowieku, jedyną słabością lichwiarza były piękne kobiety. To był pies na baby. Mógł mieć każdą, chociaż nie należał do ludzi atrakcyjnych. Przeciwnie. Jego obrzydliwy charakter miał odzwierciedlenie w jego aparycji... – staruszka ponownie zamyśliła się nad czymś dłużej. Lucien przypatrywał jej się z uwagą i wyczekiwaniem. Słowa kobiety na razie nie wyjaśniły mu dlaczego sen z lichwiarzem w roli głównej tak bardzo wstrząsnął mężem staruszki, że ten – gdy się obudził – był zupełnie innym człowiekiem.
– Ale jaki to ma związek z jego zmianą? – spytał bez zrozumienia, gdy cisza się przedłużała.
– Widzisz młody człowieku... wśród miejscowych krążyły pogłoski, że zaginięcia młodych, urodziwych dziewcząt są sprawką lichwiarza, ale nikt nie dawał im wiary przez długi czas. We śnie męża byłam jedną z ofiar tego człowieka. Moje ciało znaleziono porzucone w lesie. Osierociłam czwórkę małych dzieci i zostawiłam męża – jej oczy się zaszkliły, zaś głos drżał jeszcze mocniej niż wcześniej, sprawiając, że niektóre wypowiadane przez staruszkę słowa były niezrozumiałe dla przyćmionego alkoholem umysłu Luciena. – Mąż nie potrafił pogodzić się z moją śmiercią, tak jak i ty nie możesz pogodzić się ze śmiercią swojego ukochanego.
– Mam uwierzyć w to, że zmienił się przez ledwie pogłoskę, którą usłyszał i mu się przyśniła? – pokręcił głową z niedowierzaniem, jeszcze bardziej rozczarowany opowieścią kobiety. – To niemożliwe. Nieracjonalne. Poza tym, co miał ten lichwiarz wspólnego z jego problemami z hazardem, alkoholem i kobietami? Mógł się zadłużyć u kogoś innego, a lichwiarza unikać. Z uzależnieniami nie zrywa się z dnia na dzień przez jeden, bezsensowny sen. To tak nie działa.
– Nic – powiedziała znacząco, ocierając łzę, która zabłąkała się w kąciku jej oka – zupełnie nic nie zrozumiałeś młody człowieku z mojej opowieści.
– Pewnie dlatego, że to jakaś bujda – obruszył się. – Mam uwierzyć, że człowiek zmienia się z dnia na dzień przez koszmar, który nie ma sensu? – widząc jej karcące spojrzenie, dodał złośliwie: – Wiem, wiem. To był niezwykle długi i bardzo bolesny sen.
Staruszka nic nie odpowiedziała na jego zaczepkę, chociaż jej wzrok wyrażał wszystko. Lucien nie przejął się tym jednak zbytnio. Czuł się oszukany jej opowieścią, a szczególnie zakończeniem. Nie tego się spodziewał.
Staruszka, bez słowa, odłożyła parasol, po czym sięgnęła za kołnierz kurtki. Sprawnie zdjęła z szyi złoty naszyjnik z zawieszką w kształcie prostokątnej blaszki. Kobieta zapięła zapięcie, ułożyła biżuterię na dłoni i wyciągnęła ją w stronę Luciena.
– Weź to młody człowieku. Już czas, żeby trafił do nowego właściciela. Być może on pozwoli ci zrozumieć sens mojej opowieści.
Lucien wpatrywał się bez zrozumienia to w pomarszczoną dłoń kobiety, na której spoczywał złoty wisiorek, to na nią samą. Uśmiechała się do niego zachęcająco, a on nie bardzo wiedział co uczynić. Czuł się niezręcznie. Było mu głupio przyjąć od nieznajomej staruszki taki prezent, tym bardziej, że naszyjnik wydawał się być dla niej cenny. Bynajmniej nie chodziło o wartość materialną biżuterii. Z drugiej strony nie chciał urazić jej uczuć, odmawiając prezentu. W końcu, po długim wahaniu, wyciągnął zziębniętą dłoń i zabrał od niej naszyjnik.
– Dziękuję – powiedział zakłopotany niespodziewanym podarkiem, nie do końca wiedząc, jak się zachować w tej sytuacji.
– Zrób z niego dobry użytek młody człowieku – powiedziała enigmatycznie, wstając z nagrobka Eliaha, na którym dotychczas siedziała. – Na mnie już pora – jakby na dowód swoich słów ziewnęła głośno. – Ty też wracaj do domu młody człowieku.
– Odprowadzę panią... – zaczął, podnosząc się z ziemi. Nogi odmówiły mu jednak posłuszeństwa, co sprawiło, że zachwiał się i upadł. Krążący w jego żyłach alkohol wciąż miał kontrolę nad jego ciałem. – O tej godzinie...
– Nie ma potrzeby. Któż byłby zainteresowany taką babcią, jak ja? – spytała, śmiejąc się wesoło. Zupełnie tak, jakby właśnie usłyszała dobry żart. – Mój dom jest niedaleko stąd, więc nie martw się o mnie młody człowieku. Poradzę sobie. Zawsze sobie radzę.
Lucien patrzył za odchodzącą staruszką, ściskając w dłoni złoty wisiorek, który od niej otrzymał. To było doprawdy niezwykłe spotkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz